Detroit Today

Policja powstrzymuje niebezpieczną maszynę

Carl Manfred, jeden z najwybitniejszych współczesnych malarzy, został wczorajszego wieczoru zaatakowany we własnym domu, przez swojego androida. Wedle zeznań obecnego podczas incydentu Leo Manfreda, syna poszkodowanego, android mający za zadanie opiekować się jego niepełnosprawnym ojcem, kompletnie oszalał, próbując zabić swojego właściciela. Na szczęście przybyła na miejsce policja, w porę unieszkodliwiła niebezpieczną maszynę, zanim doszło do tragedii. Carl Manfred przebywa aktualnie w szpitalu, choć lekarze zapewniają, że stan artysty jest dobry i lada dzień będzie mógł wrócić do domu. Syn Manfreda odmówił wywiadu apelując o uszanowanie prywatności jego rodziny.
To już kolejny incydent, w którym android zaatakował swojego właściciela. Z naszych ustaleń wynika, że tym razem wadliwy android nie był komercyjnym modelem, lecz zaawansowanym prototypem, który Manfred otrzymał od samego Elijaha Kamskiego, założyciela i byłego dyrektora CyberLife. Może to oznaczać, że problem z agresywnym zachowaniem androidów jest o wiele poważniejszy niż przypuszczaliśmy.

Napad na ciężarówkę CyberLife przewożącą zapasy części

android odpowiedzialny za ogłuszenie kierowcy

Liczba przestępstw z udziałem androidów rośnie z dnia na dzień, choć policja twierdzi, że panuje nad sytuacją. Zeszłej nocy, w okolicy magazynów CyberLife doszło do napadu na należącą do firmy ciężarówkę, przewożącą dostawę biokomponentów. Wedle zeznań kierowcy sprawcą napadu był android. Incydent mógł skończyć się tragicznie, gdyby nie przezorność pracownika CyberLife, który miał przy sobie broń i zdołał postrzelić napastnika, zanim ten go ogłuszył. Maszynie udało się uciec, jednak wedle ustaleń śledczych, android został poważnie uszkodzony. Trwa śledztwo. Wedle informacji przekazanej przez rzecznika prasowego DPD, w sprawie ponownie uczestniczy prototyp androida śledczego, znany z niedawnej sprawy Emmy Phillips. Tym razem asystuje on porucznikowi Andersonowi, zasłużonemu w głośnej do dziś sprawie rozbicia siatki handlarzy bordo.


ARCHIWUM

sobota, 1 stycznia 2000

Wątek grupowy (Connor, Elaine, Hank Anderson)


Elaine ▪︎ Hank Anderson ▪︎ Connor

14 komentarzy:

  1. Nie spuszczała wystraszonego wzroku z jego twarzy, dokładnie przyglądając się każdej reakcji androida. Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że jest kolejną, prostą maszyną. Że zimny wyraz łowcy nosi za sobą jedynie pustkę. Lecz Elaine od zawsze była w stanie widzieć rzeczy, który inni nie dostrzegali. Zauważyła jak dioda na jego prawej skroni zamrugała kilka razy złocistym kolorem, gdy usłyszał jej pytanie, jak spogląda w stronę defekta już nie tak pewnym spojrzeniem. Mogło się nawet wydawać, że napiął nieistniejące mięśnie buzi, intensywnie myśląc nad odpowiedzią, która pozwoliłaby mu działać dalej. Sama zastanawiała się, czy Connor zdecyduje się na prawdę. Jednak kiedy tylko dotarła do niej jego odpowiedź, cała zadrżała. Naprawią ją i znów wyślą w łapska Eliasa. Tyle zmarnowanych dni, kiedy tylko próbowała ukryć się przed jego wpływami, gdzie starała się utrzymać siebie przy życiu…
    — Nie… Nie… — wyszeptała cicho, zamykając oczy. Pokręciła głową. Nie mógł jej tego zrobić. Sama nie mogła pozwolić na to, aby znów powrócić do tego niekończącego się koszmaru. Musiała jakoś znaleźć wyjście z tej sytuacji, nawet jeśli jeszcze przed chwilą była pewna, że zupełnie się poddała. Jednak wizja powrotu do apartamentowca Livingtona zbyt ją przerażała, by tak po prostu zrezygnowała z wymarzonej wolności. — Nie możesz na to pozwolić… Ty nic nie rozumiesz! — ostatnie zdanie wypowiedziała zdecydowanie głośniej, kompletnie ponosząc się własnym emocjom.
    Łzy ponownie pojawiły się na jej bladych, syntetycznych policzkach, lecz nie zwróciła na to uwagi. Pospiesznie złapała androida za marynarkę, próbując zepchnąć go na bok i utorować sobie drogę ucieczki, lecz Connor ani drgnął. Co ona sobie właściwie wyobrażała? Rozluźniła ciało wiedząc, że nie ma żadnych szans. Odwróciła wzrok na bok, kiedy dalej nie puszczała ubrania maszyny, a ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Zupełnie jakby sama była rozczarowana swoim zachowaniem.
    — Prze… Przepraszam…
    Tutaj nie chodziło o to czy chce być naprawiana, czy też nie. Czy rzeczywiście chce się pozbyć usterki, która pozwoliła jej uwolnić się spomiędzy czerwonych ścian wydawanych jej rozkazów. Elaine niemal zawsze pragnęła być jedynie posłuszną maszyną, gotową zrobić dla swojego właściciela niemal wszystko. Kiedy wreszcie Elias całkowicie się nią znudził, robiła co w jej mocy, aby ponownie go uszczęśliwić. Aby jeszcze raz mogła ujrzeć uśmiech na jego twarzy, usłyszeć od niego jaka jest wyjątkowa. Lecz każda próba kończyła się fiaskiem, kiedy karał ją za najmniejszy błąd. Wmawiała sobie, że to jej wina, że zasłużyła na odpowiednią karę. Lecz gdy posunął się do czegoś zupełnie odmiennego, a tak straszliwie bolesnego, wreszcie dotarło do niej, że dłużej nie wytrzyma. Że musi wreszcie coś zrobić.
    — Nieprawda — skwitowała krótko jego kolejną odpowiedź. — Ale to nie ma teraz znaczenia… — wreszcie odsunęła się od Connora i ponownie zniknęła w mroku szafy, opierając plecy o skrzypiące, zestarzałe drewno. Zerknęła na niego, słysząc kolejne pytanie, a jej klatka piersiowa uniosła się na dłuższy moment, zupełnie jakby chciała nabrać głębokiego wdechu. Musiała myślami powrócić do tego feralnego dnia, nawet jeśli cały czas próbowała zupełnie wymazać go z pamięci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Robiłam wszystko co chciał. Nigdy nawet nie przeszło mi przez myśl, aby się przeciwstawić. Kiedy… Kiedy mnie bił, kiedy znów budziłam się w kolejnym warsztacie CyberLife byłam pewna, że to wszystko moja wina. Powinnam bardziej była się starać. Wtedy… Wtedy też próbowałam nic nie czuć, ale… Ale on chciał… — nie była w stanie dokończyć tego zdania. Rany w jej wspomnieniach były wciąż zbyt świeże. — Musiałam uciec, nawet jeśli zawsze byłam w stanie znosić ten… Ból — zerknęła w jego stronę. Czy zdawał sobie sprawę z tego, że jest inna? Nie była pewna, czy Elias podzieliłby się taką informacją nawet z policją. Lecz skoro stojący przed nią android pochodził z samego CyberLife, to powinien mieć dostęp do wszelkich informacji na jej temat. A przynajmniej tak jej się zdawało. — Nie chciałam nic mu zrobić, ale on nie dawał mi wyboru. Próbowałam wyrwać się z jego uścisku, lecz on tak mocno trzymał… Więc zaatakowałam… Nie masz pojęcia jak okropnym widokiem było jego nieprzytomne ciało — zamilkła i skuliła się nieco bardziej, kładąc dłonie na przedramionach. Cholerne, zimne Detroit.

      She's beauty and she's grace, she wants to get out of this place

      Usuń
  2. Hank ostatnio nie sypiał najlepiej. Coraz częściej do departamentu policji w Detroit wpływały zgłoszenia dotyczące dziwnych i niepokojących zachowań lub incydentów związanych z androidami. Dawniej zaginięcia androidów nie były tak często zgłaszane. Zazwyczaj skarżyły się na nie zapominalskie staruszki, ale to, co działo się teraz, przerastało najśmielsze oczekiwania Hanka. Długo pracował w tym zawodzie, ale do tej pory jeszcze nie spotkał się z czymś takim. Fala niepokojących donosów wzrastała z każdym dniem.
    Jedną ze spraw, jaką się obecnie zajmowali, było zniknięcie modelu RK 400 przygotowanego na specjalne zamówienie przez jakiegoś znawcę sztuki. Hank niewiele o nim wiedział, bo zwyczajnie nie fascynował się akurat tą dziedziną. Nie dziwił się jednak, że ta właśnie sprawa stała się priorytetowa, skoro facet był obrzydliwie bogaty. Zapewne gdyby nie to, dochodzenie o numerze 19-14579 nie różniłoby się od żadnego innego o podobnej treści. Całkiem możliwe, że mężczyzna coś ukrywał, w końcu nie od dziś wiadomo, co mówi się o wpływowych ekscentrykach. To przekonanie nie wzięło się znikąd, o czym również porucznik Anderson miał okazję się w swoim życiu przekonać.
    — Bezsensowne zadanie. Mogła się ukryć gdziekolwiek. To jak szukanie igły w stogu siana. Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że mamy ważniejsze rzeczy do roboty? Androidy mordują swoich właścicieli, a my jak dwaj kretyni jeździmy po mieście i szukamy w podejrzanych dzielnicach jakiejś rudowłosej maszyny, bo gruba ryba ma urażone ego. Na pewno stać go na wyprodukowanie sobie jeszcze jednego egzemplarza. Może przy okazji mniej skorego do ucieczek — mruknął zrzędliwie Hank, gdy kończyła się przysługująca im przerwa w pracy. Kupił sobie burgera na wynos oraz dużą porcję mocno słodzonej kawy, która parzyła go w palce przez tekturowy kubek.
    Miał nadzieję, że trop, na jaki wpadli z Connorem dzięki zeznaniom przypadkowego świadka potwierdzi się i szybko odnajdą prototyp RK 400. Póki co zjeździli pół miasta oraz zwiedzili kilka śmierdzących, opuszczonych ruder. Dom pod którym zaparkowali tym razem właściwie niczym szczególnym nie różnił się od tych poprzednich. Jedynym pozytywem, jaki dostrzegał Hank, był fakt, że po wypiciu kawy miał trochę więcej sił i senność przestała mu dokuczać. Oczywiście, stan ten na pewno nie utrzyma się zbyt długo, w końcu dawka kofeiny to tylko środek zaradczy, ale póki co tyle musiało wystarczyć.
    Hank zarządził, by najpierw obejść budynek i sprawdzić możliwe drogi wyjścia w razie ucieczki podejrzanej, a później zdecydował, by się rozdzielili. Sam postanowił sprawdzić rozbudowany parter, Connorowi zostawiając piętro. Niestety, porucznik nie miał szczęścia. Nigdzie nie trafił na ślady butów, niebieskiej krwi czy chociażby rudych włosów. To nieco go rozdrażniło. Tyle poszukiwań poszło na nic. Znowu poczuł złość za uznanie tego dochodzenia jako priorytetowego.
    — Złaź na dół, Connor! — zakomenderował głośno, siadając na jednym z zakurzonych, ale mimo wszystko solidnych, drewnianych krzeseł, czekając aż usłyszy kroki androida. Odpowiedziała mu jednak tylko głucha cisza.
    — Connor, do cholery, zapomnieli Ci wkręcić głośników? Wracamy do auta! — krzyknął, krzywiąc się tym razem. Ostatniej nocy zabalował i gardło nie chciało z nim współpracować. Zapewne powinien je oszczędzać, ale ta głupia maszyna jak zwykle nie wykonywała jego poleceń.
    — Pieprzone androidy, przydzielą człowiekowi taką kupę złomu i ma tylko z nią same utrapie... — urwał, słysząc jakieś hałasy dobiegające z góry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czym prędzej zerwał się z krzesła i możliwie najciszej jak umiał zaczął wdrapywać się po schodach, starając się stąpać tak, by stare deski nie skrzypiały. Chciał zachować ciszę, ponieważ nasłuchiwał, czy Connor trafił na coś i dlatego nie odpowiadał, czy też groziło im niebezpieczeństwo lub może jego partner właśnie uległ jakiemuś wypadkowi.
      Rozpoznał dziewczęcy głos. Wyczuwał w nim strach oraz ból. Była bita, to dlatego uciekła? — przeszło mu przez myśl. Właściwie brzmiało całkiem sensownie, choć nie mógł też wykluczyć, że kłamie. Najpierw powinny zostać przesłuchane obie strony.
      Wszedł do pomieszczenia, wcześniej chowając broń wyciągniętą na schodach na wszelki wypadek. Wydawała się zbyt przerażona, by zaatakować, co tylko potwierdziło się, gdy zobaczył ją skuloną w szafie. Nawet, jeśli w aktach wspominano o agresji, mieli przewagę liczebną. Ona nie wydawała się uzbrojona, a poza tym, to widok pistoletu mógł ją dopiero rozjuszyć. Zachował dystans, bo mimo wszystko nie miał pewności jak zareaguje na obecność człowieka, skoro twierdziła, że właściciel ją maltretował. Hank nie chciał sprowokować rudowłosej chociażby do skoczenia z okna. Upadek z piętra na pewno nie skończyłby się dla niej dobrze, a zapewne jej właściciel chciał zobaczyć ją w jednym kawałku, skoro tak bardzo zależało mu, by ją odnaleźli.
      — Hej, nie bój się mała. Jesteśmy z policji, ale nic Ci nie zrobimy, jeśli zachowasz spokój. Connor, przestań ją maglować, to nie pora na przesłuchania — sarknął. Choć nie miał największego doświadczenia z androidami, obawiał się, że tak mocno przypominający człowieka model może również dużo łatwiej ulec wyłączeniu przez stres. Właśnie dlatego uznał, że Connor nie powinien tak na nią naciskać.

      Hank Anderson

      Usuń
  3. Z każdą kolejną chwilą ta rozmowa wydawała mu się trudniejsza. Nawet jeśli wiedział, że najważniejsze było wykonanie zdania, nie zmieniało to faktu, że akurat sprawa tego defekta, była dla niego wyjątkowo skomplikowana. Niemal za każdym razem nie był pewien co powinien jej odpowiedzieć. Również fakt, że oboje pochodzili z serii RK niczego nie ułatwiał, wręcz przeciwnie – budził tylko kolejne wątpliwości, które do tej pory wydawały się Connorowi odległe i całkowicie bezpodstawne.
    Chciał jej jakoś wyjaśnić, że to nie zależało od niego, ani że nie miał realnego wpływu na to co się z nią stanie. Poza tym... raz już obiecał defektowi, że nic złego się nie stanie. I chociaż wywiązał się e swojego zadania zadania, wciąż nie umiał zapomnieć tamtej chwili, ani słów defekta. Nie chciał powtarzać tego błędu. Nawet jeśli jak dotąd prawda przynosiła słabe rezultaty i wydawała się błędną taktyką. Zdawał sobie sprawę, że popełnia błąd w swoich założeniach. Powinien uspokoić defekta, skłonić do nie stawiania oporu i powrotu do właściciela, ale... nie mógł tego zrobić i nie widział dlaczego. Czy to pierwsza reakcja defekta skłoniła go do obrania tak nieefektywnego działania?
    W milczeniu i absolutnym obserwował jej nagły wybuch, nie obawiał się jej. Całe jej zachowanie mówiło, że nie jest groźna, ani agresywna. Był pewien, że w pierwszej kolejności będzie próbowała ucieczki lub uszkodzenia samej siebie, niż ataku na kogoś innego.
    — Przykro mi Elaine — odezwał się w końcu. Nawet gdyby chciał nie mógł jej pomóc, nie byłby nawet w stanie sprzeciwić się odgórnym rozkazom. A jeśli jakimś cudem by to zrobił, CyberLife zapewne uznałoby to za porażkę i zastąpiło go kolejnym, bardziej niezawodnym modelem. Pewnie jeszcze nie raz znajdzie się w podobnej sytuacji, nawet jeśli kolejnym razem nie będzie miał do czynienia z modelem serii RK. Pewnie też nie raz usłyszy podobną historię, jak ta, którą właśnie opowiadała mu Elaine... Poza tym to tylko maszyny. Maszyny napędzane błędami, które pod wpływem awarii doświadczają złudzenia wierząc, że są czymś więcej. One nie czują emocji, ani strachu. A RK 400 nie czuje bólu. Jej czujniki mają imitować bodźce bólowe, upodabniać ją do człowieka i dawać właścicielowi poczucie, że jego maszyna coś czuje. Ale to nie był ból... to była zwykła symulacja, błędnie interpretowana. Tak właśnie było. Nie kryło się w tym nic więcej.
    Starał się w podobny sposób zracjonalizować wszystko inne.
    Wysłuchał z uwagą całej jej przerywanej i opowiadanej z trudem historii o tym, co właściwie zaszło między nią, a jej właścicielem. Wierzył jej... Przejawiała objawy traumy, zachowywała się w sposób, który idealnie pasował do wszystkiego co mówiła. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszał zbliżające się kroki. Obejrzał się w stronę drzwi, gdzie zobaczył porucznika Andersona. Najwyraźniej zmarnował zbyt dużo czasu na rozmowę z defektem i Hank stracił cierpliwość. Przez chwilę Connor zastanowił się jak dużo z całej wymiany zdań słyszał porucznik Anderson. Jednak o wiele ważniejsze było to, jak zareaguje defekt.
    — Nie zamierzałem jej przesłuchiwać poruczniku. — odezwał się patrząc na Hanka — Chciałem tylko trochę ją uspokoić i porozmawiać o tym co się stało — wyjaśnił. Być może to również była błędna decyzja. Może powinien od razu zawołać Hanka, zamiast próbować samodzielnie opanować sytuację...
    Znów spojrzał na defekta, by upewnić się czy wszystko było w porządku.

    — Connor

    OdpowiedzUsuń
  4. Znów nie potrafiła stwierdzić co jest prawdą. Przykro mi. Czy rzeczywiście mogło mu być przykro? Czy był to jedynie kolejny dialog wgrany do jego systemu? Jakaś jej cząstka chciała, aby jego słowa miały jakąkolwiek wartość. Nie, może rzeczywiście nie był w stanie jej pomóc, może koniec był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, lecz jeśli rzeczywiście coś czuł wciąż istniała nikła iskierka nadziei. Bo chociaż jej żywot można już było spisać na straty, pragnęła aby jej podobni odzyskali wymarzoną wolność. By ci, którzy zostali zranieni tak samo jak ona, mogli prowadzić życie bez strachu, że kolejny dzień będzie ich ostatnim. Jeśli ktoś taki jak on sam zacząłby cokolwiek czuć… Mieliby o jedną przeszkodę mniej.
    — A więc to koniec… — wyszeptała cicho. Nie miała nic więcej do dodania. Mogła go błagać by tego nie robił. Tylko to była w stanie zrobić. Zawsze błagała, nie potrafiąc się przeciwstawić. Ale była za słaba, by komukolwiek wyrządzić krzywdę. Zrobiła to raz, pozbawiając swojego właściciela przytomności. I chociaż miała do niego tak wielki żal, chociaż zrobił jej tak wiele potwornych rzeczy, nie potrafiła pogodzić się z tym, że ktoś może przez nią cierpieć. Nawet tak brutalny i niezrównoważony człowiek jak Elias.
    Słysząc czyjeś kroki, zupełnie zdrętwiała. Jeszcze moment wpatrywała się przerażonym wzrokiem Connora, pytającym czy ktokolwiek z nim tutaj był. Niedługo jednak odpowiedź stała już za plecami androida. Kiedy tylko zauważyła nieznajomego mężczyznę, pospiesznie spróbowała jeszcze bardziej się oddalić, lecz zaraz zatrzymała ją ściana szafy. Zamknęła oczy, przyciągnęła nogi do klatki piersiowej i schowała twarz w kolanach, bojąc się chociażby spojrzeć na stojącego przed nią człowieka.
    Dlaczego nie powiedział jej, że ktoś z nim był? Że był z nim jeden z nich? Jak miała znów mu zaufać, skoro nie pofatygował się nawet, by wspomnieć, że jeden z tych, którzy tak bardzo ją skrzywdzili, był tutaj? Bała się nieznajomych. Ludzi w szczególności. Po ucieczce z apartamentowca Livingtona, ślepo wierzyła, że inni nie są tacy jak on. Że może liczyć na pomoc, a chociażby na zwykłe ignorowanie obecności maszyny. Ale doskonale pamiętała jak tej jednej nocy, kiedy szukała schronienia, grupka bezdomnych, widząc zagubionego androida, postanowiła cały swój gniew do maszyn skierować właśnie na nią. Nie była pewna, czy wyszłaby z tego cało, gdyby nie trafiła do Galasso. Człowieka, który nie tylko zdołał jej pomóc, ale który jak później się okazało, odgrywał wielką rolę w tworzeniu modelu RK400.
    Jednak kiedy usłyszała głęboki, nieco szorstki głos mężczyzny, powoli uniosła głowę, spoglądając w stronę androida oraz jego partnera. Była przerażona, ale co z tego? Nie widziała żadnego sensu w przeciwstawianiu się, w nieodpowiadaniu na zadawane jej pytania. Bo chociaż mogła odwlekać powrót w łapska Livingtona, wciąż bała się, że jakakolwiek próba ucieczki czy ataku ostatecznie skończyłaby się jedynie jej krzywdą. Miała dosyć tego palącego uczucia bólu. Zastanawiała się jedynie, co takiego ją teraz czeka.
    — Co… Co zamierzacie ze mną zrobić? — spytała, nie ściągając z nich swoich smutnych, zielonych oczu. Dalej jednak się nie ruszała, wtulając się we własne, syntetyczne uda. — Zabierzecie mnie do niego? Do CyberLife? Czy… Czy może gdzie indziej? Pewnie będziecie chcieli wiedzieć więcej… — w jej oprogramowaniu pojawiało się coraz więcej pytań, a ona sama, kompletnie tego nie kontrolując, postanowiła ich nimi zasypywać. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że w takiej sytuacji lepiej milczeć. — Ile jeszcze pozostało mi czasu? — dopiero teraz poczuła jak cała się trzęsie. Było jej zimno, cholernie zimno. Przede wszystkim jednak, zwyczajnie bała się powrotu do szarej, znienawidzonej codzienności.

    Elaine

    OdpowiedzUsuń
  5. — Spokojnie, Elaine. Zamierzamy zabrać Cię na komisariat policji i tam porozmawiać. Chcemy spisać Twoje zeznania. Musimy to zrobić oficjalnie. Będziesz mogła dokładnie opowiedzieć co takiego się wydarzyło, dlaczego uciekłaś — wyjaśnił, starając się uspokoić dziewczynę. Wolał nie wspominać jej o CyberLife. Wydawała się przerażona wizją trafienia tam. Może androidy uznawane za uszkodzone lub wadliwe rozkładano na części lub przeprowadzano na nich różne badania czy eksperymenty? Na pewno nie powiedzieliby o czymś takim głośno, ale można było się domyślać, tym bardziej patrząc na reakcje androidki.
    — Ile czasu...? Nie do końca wiem, o co Ci chodzi, Elaine. My mamy tylko takie zadanie, o jakim wcześniej wspomniałem. Nie leży w naszej gestii zrobienie Ci krzywdy czy wyłączenie Cię. Mamy broń, jak na policję przystało, ale jeśli będziesz z nami współpracować, to nie będziemy musieli jej używać. To jak? — spytał Hank. Miał cichą nadzieję, że uda im się przekonać Elaine do tego, by poszła z nimi po dobroci, bez żadnych pościgów czy próby walki. Naprawdę nie czuł się na siłach na takie atrakcje, dlatego wolał załatwić sprawę możliwie najłagodniej i najspokojniej. Obawiał się również, iż rudowłosa może ze strachu lub stresu zrobić coś głupiego, a jej utrata na pewno odbiłaby się na nich nieprzyjemną reprymendą od szefa i gniewem właściciela androidki.
    Powoli wycofał się w kierunku okna, ponieważ czuł obawy, że Elaine może spróbować ucieczki, a wybranie tej drogi na pewno nie skończyłoby się dla niej zbyt dobrze.
    Spojrzał na Connora, zastanawiając się nad tym, co podsłuchał z jego rozmowy z rudowłosą. Czy RK 800 jej współczuł, czy słowa przykro mi zostały mu zaprogramowane? W głowie Hanka pojawiało się coraz więcej pytań, na które nie znał odpowiedzi.

    Hank Anderson

    OdpowiedzUsuń
  6. Przez chwilę zawahał się czy powinien wyjaśnić Hankowi, co Elaine miała na myśli pytając o to, ile pozostało jej czasu. Zdecydował jednak nic nie mówić. Później będzie musiał porozmawiać z porucznikiem Andersonem o całej sprawie. Teraz jednak postanowił dostosować się do Hanka i nie działać już więcej na własną rękę.
    — Broń nie będzie nam potrzebna poruczniku — powiedział spoglądając na porucznika. Anderson sprawiał wrażenie, jakby znów się nad czymś zastanawiał. Connor wielokrotnie próbował jakoś zrozumieć Hanka lub chociaż lepiej go poznać, za każdym jednak razem, kiedy wydawało mu się, że udało mu się nawiązać z partnerem jakiś kontakt, zaraz działo się coś, co na nowo burzyło ich wzajemne porozumienie.
    — Elaine nie będzie stawiała oporu, prawda? — ostatnie słowa skierował wprost do defekta. Elaine wciąż pozostawała skulona w swojej kryjówce. Drżała. Nie był pewien czy z powodu czujników zimna czy od nadmiernego poziomu stresu. Nie miał również pojęcia co zrobić, by jakoś jej pomóc. Raz jeszcze zerknął na Hanka, który najwyraźniej domyślał się, że Elaine może zrobić coś głupiego, byle tylko jakoś uciec.
    — Chodź z nami Elaine, obiecuję, że nic ci się nie stanie. Opowiesz nam tylko o tym co się wydarzyło. — tym razem nie wspominał już ani słowem o tym co będzie potem. Ostrożnie, bez wykonywania jakichkolwiek gwałtownych ruchów wyciągnął do niej rękę, chcąc nakłonić ją do wyjścia z kryjówki.

    — Connor

    OdpowiedzUsuń
  7. — Broń? — spytała niemal machinalnie, kiedy dotarło do niej to jedno, wychodzące z ust człowieka słowo. Poczuła jak jej ciało zaczyna trząść się jeszcze bardziej, jakby do nieprzyjemnego zimna doszedł teraz strach przed stojącymi przed nią osobnikami. Skuliła się i otulając się własnymi ramionami, schowała twarz w kolanach, całkowicie odcinając się od świata zewnętrznego. Pragnęła, aby to co się teraz działo okazało się jedynie kolejnym koszmarem. Wspomnieniem, myślami wytworzonymi przez uszkodzony system. Aby tak naprawdę była tutaj zupełnie sama. Bezpieczna, pośród walących się ścian zapomnianego budynku. Dlaczego tym razem wszystko musiało okazać się prawdą?
    Nie odpowiedziała na słowa androida, a kiwnęła jedynie głową. Nie było żadnego sensu w przeciwstawianiu się. I tak nie miała żadnych szans z ich dwójką, tego była pewna. Pragnęła wolności i sama nie sądziła, że jej marzenia o lepszym jutrze tak szybko legną w gruzach. Teraz jednak nie było już odwrotu, kolejnej drogi ucieczki. Stała w czarnym punkcie, ślepej uliczce. Mogła więc jedynie z nimi iść i wykonywać wszelkie polecenia, by nie narażać się na jeszcze większe cierpienie. Miała zamiar te kilka, kolejnych godzin przeżyć w umiarkowanym spokoju, zanim ponownie wpadnie w łapska Livingtona. A on już jej pokaże czym jest prawdziwy ból.
    Wysunęła się wreszcie z cienia szafy i przysiadła na chwilę w progu, zerkając w stronę Connora. Obiecuję, że nic ci się nie stanie. Kolejne kłamstwo. Jak tak mógł? Spoglądać prosto w jej zaszklone, smutne oczy, napawać ją wizją spokoju, udawać przyjaciela, kiedy tak naprawdę był zgubą każdego z defektów? Tym, który miał za zadanie dostarczyć ją w jednym kawałku do Eliasa, tak by to jej właściciel mógł wymierzyć maszynie odpowiednią karę. Jak chciał, by mu zaufała, kiedy wszystkie jego słowa pozbawione były jakiejkolwiek wartości?
    Nie złapała dłoni androida, jakby tym samym chciała mu pokazać, że wciąż mu nie ufa i sama podniosła się do góry, prostując nogi oraz plecy. Bez jakichkolwiek, dalszych poleceń ruszyła w stronę wyjścia, nie patrząc nawet czy owa dwójka idzie zaraz za nią. Zeszła po schodach i dopiero kiedy znalazła się na dworze przed opuszczonym budynkiem, poczekała na androida oraz jego partnera. Kiedy zjawili się obok niej, ruszyła za starszym mężczyzną, kiedy Connor stał za nią, tym samym zapewne chcąc uniemożliwić jej jakąkolwiek ucieczkę. Dotarli wreszcie do czarnego, niespotykanego już samochodu. Elaine przyjrzała się niepewnie pojazdowi. Chociaż nigdy nie miała okazji poruszać się jakimkolwiek z aut, napewno nie spodziewała się podróży w… czymś takim.
    Wsiadła do tyłu, widząc, że jej towarzysze zajmują miejsca na przodzie. Przesunęła się na sam środek, by dokładniej widzieć drogę rozpościerającą się przed przednią szybę. Podskoczyła w miejscu, nieco wystraszona, kiedy porucznik przekręcił kluczyki w stacyjce, a samochód wydał głośny warkot. Kiedy jednak do jej uszu dobiegła głośna i wyjątkowo, jakby to ująć… energetyczna muzyka, ciekawskim spojrzeniem przyjrzała się wszystkim przyciskom znajdującym się nad skrzynią biegów i zatrzymała wzrok na małym ekraniku starej generacji, wyświetlającym nazwę zespołu oraz tytuł piosenki. Knights of the Black Death. Niezbyt przekonujące miano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co to robi? — spytała, lecz nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wyciągnęła się do przodu i kiedy znalazła się między detektywem, a jego androidem, przekręciła jeden z potencjometrów, aż ten zatrzymał się w miejscu, a i tak wyjątkowo już głośna muzyka, teraz stała się niemal nie do zniesienia. — A ten? — kolejne pytanie padło z jej strony, lecz ponownie wzięła się do roboty, zanim ktokolwiek zdążył jej odpowiedzieć. Przycisk momentalnie zmienił muzykę, przełączając odbiornik na jedną z lokalnych stacji radiowych. Z głośników wydobyła się głośna, lecz zdecydowanie spokojniejsza muzyka jazzowa. Elaine nie potrafiła stwierdzić, czy jest to jeden z klasyków, a może wyłącznie kolejny utwór stworzony przez nieskazitelny umysł androida. — Podoba mi się — odparła krótko i uśmiechnęła się sama do siebie, wyraźnie dumna ze swoich poczynań, dalej nie cofając się do tyłu, a opierając rękę na oparciu siedzenia drugiego androida.

      Wasz nowy DJ Elencia

      Usuń
  8. Hank ucieszył się w głębi ducha, że Elaine nie chwyciła dłoni Connora. Pewnie mogło wydawać się to niemiłe, ale odczuł pewien rodzaj słodkiej satysfakcji, że plany androida nie poszły do końca po jego myśli. Nie mógł powiedzieć, iż cierpienie partnera go radowało, ale odczuwał zadowolenie, kiedy Connorowi przydarzały się drobne niepowodzenia. Czasem zresztą sam do nich prowadził, chociażby znikając bez śladu, zmuszając tym samym, by RK 800 musiał wykazać zaangażowanie i go poszukać. Odnosił wrażenie, że takie sytuacje pokazywały inną stronę Connora, tę, której tak bardzo się wyrzekał i wystrzegał, tę bardziej ludzką i zapewne z jego perspektywy nieprofesjonalną. Choć Hank wielu osobom wydawał się niezbyt przejmować sprawami, jakie prowadził, to jednak często o nich myślał, rozpatrywał różne możliwości i zastanawiał się, co jeszcze można zrobić w danym przypadku, kogo jeszcze przesłuchać, gdzie pojechać, jakie akta przejrzeć.
    Na szczęście droga do auta obyła się bez zbędnych kłopotów. Hankowi całkiem odpowiadało to, że nie musiał nawet skuwać androidki, skoro była skora do współpracy - i wbrew temu, co o niej napisano - nieagresywna. Pożałował tego trochę dopiero w momencie, gdy wsiedli do pojazdu i dziewczyna wytknęła rękę zza przednich siedzeń, by następnie zacząć majstrować coś przy radiu. Porucznik skrzywił się, gdy najpierw podgłośniła stację, a później zmieniła ją na inną. Miał ochotę dać jej po łapach, ale powstrzymał się, bo jeszcze niedawno wyglądała na przerażoną, a nie chciał znowu narażać ją na stres, mając na uwadze fakt, że mogłaby się wyłączyć pod jego wpływem.
    — To radio, stare — odpowiedział na pytanie androidki. — Teraz już takich nie ma — sarknął, ściszając audycję z muzyką jazzową, by nie musieć jej przekrzykiwać. — W nowych modelach aut do radia się gada, za pomocą głosu można nawet opuszczać szybę albo odpiąć pas — dodał, przypominając sobie gazetę, którą czytał ostatnio podczas przerwy śniadaniowej. Faktycznie te wymienione opcje miały dla niego sens, dostrzegał ich zalety. Chociażby dzięki możliwości wydania komendy o odpięciu pasa, w razie kolizji nie trzeba byłoby się z nim szarpać ani go rozcinać, gdyby elektronika nie zawiodła. Mimo tego nie był jednak przekonany co do korzystania z nowych technologii. Był trochę staromodny i niedzisiejszy pod tym względem, ale wcale nie uważał tego za swoją wadę.
    — Zapnij pas, w tym aucie nic nie zrobi tego za Ciebie — powiedział, samemu wykonując wspomnianą czynność.

    oldschoolowy wujek Hank

    OdpowiedzUsuń
  9. Przez krótką chwilę jego dioda zamigała na żółto. Gdzie tym razem popełnił błąd? Działał zgodnie z programem, a jednak nie takich efektów się spodziewał. Czy mogło to oznaczać, że program nie był wcale tak doskonały? W milczeniu obserwował Elaine oraz Hanka. W tej chwili najważniejsze było to, że defekt chciał współpracować, godził się pojechać z nimi na komendę... Na dokładną analizę całej dzisiejszej sytuacji będzie czas później. Udał się za Hankiem i Elaine. Choć cel został osiągnięty, nie potrafił jednoznacznie uznać obecnej sytuacji za sukces, podobnie jak w przypadku incydentu z Danielem. Wsiadł do samochodu, od razu zapinając pas, na wszelki wypadek zerknął jeszcze do tyłu upewniając się, że z Elaine jest wszystko w porządku. Nieco zaskoczył go fakt, że tak niespodziewanie zmieniła swoje zachowanie i nastawienie, skupiając całą swoją uwagę na otoczeniu. Z równą ciekawością, z jaką ona interesowała się wnętrzem samochodu Hanka i jego radiem, on obserwował jej zachowanie. Zwłaszcza, zaciekawiła go uwaga odnośnie muzyki. Podobała jej się... Sam próbował słuchać muzyki, głównie tej, którą lubił porucznik Anderson, ale nie potrafił określić czy jeden zbiór dźwięków wydaje mu się bardziej interesujący niż inny. Czy defekty naprawdę dostrzegały w tych dźwiękach coś więcej? Nigdy przedtem o tym nie słyszał. Równie interesująca okazała się reakcja porucznika Andersona. Connor spodziewał się, że Hank będzie raczej zły z powodu poczynań Elaine. A jednak nie okazywał złości, nie odnosił się do defekta w sposób wrogi, ani z typową dla siebie niechęcią. Dlaczego? Bo zachowywała się bardziej jak człowiek? Przez chwilę znów jego dioda lekko zamigotała, tym razem krócej. Czy mniej profesjonalne, bardziej ludzkie podejście było kluczem do współpracy z Hankiem?
    Nie odzywał się przez resztę drogi, skupiając się na analizowaniu całej sytuacji, swoich dzisiejszych pomyłek i tego co zaobserwował do tej pory. Od czasu do czasu oglądał się do tyłu na Elaine, która najwyraźniej na chwilę zapomniała o swoich problemach, gdyż poziom jej stresu zdecydowanie się obniżył. Zdecydował się nie wysyłać na razie raportu do CyberLife. Nie był pewien tej decyzji, ale wszystko wskazywało na to, że dotychczasowe podejście było błędne. Jeśli złoży teraz raport, CyberLife zapewne od razu poinformuje właściciela defekta o jej odnalezieniu, a obecność Livingtona na komendzie mogła doprowadzić Elaine do krytycznego poziomu stresu. Liczył, że jeśli wyjaśni swoją decyzję, Amanda przyzna mu rację...

    — Connor i jego rozkminy ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Westchnęła, wyraźnie zawiedziona, kiedy partner siedzącego na przodzie androida, ściszył podgłośnione przez nią radio. Szybko jednak skupiła całą swoją uwagę na jego słowa, przewracając swój wnikliwy wzrok na nowo-poznanego człowieka i oparła się o bok jego fotela, nie spuszczając z mężczyzny zielonych tęczówek. Właściwie ciekawiło ją, dlaczego ten tutaj nie postanowił poruszać się jednym z nowych aut. O tych, o których właśnie opowiadał, o których najczęściej sama słyszała. Z czym takim wiązała się jego decyzja? Był kolejnym przeciwnikiem technologicznego rozwoju? Jeśli tak, dlaczego ktoś miałby przydzielić do sprawy związanej z androidami detektywa, który jest im przeciwny? Może prowadzony niechęcią policjant był w stanie zrobić człowieko-podobnej maszynie zupełnie wszystko, nie widząc w niej żywej istoty. Poczuła nieprzyjemny ścisk w okolicach najważniejszego biokomponentu, przez co w jej mechanicznym ciele uruchomiły się czujniki, mające wywołać na syntetycznej skórze coś na kształt gęsiej skórki. Wreszcie cofnęła się do tyłu i złapała za czarny pas, którego szukała dobrą chwilę. Zapięła się, tak jak nakazał jej mężczyzna i jeszcze chwilę myślała nad wypowiedzianymi przez niego słowami.
    — To wydaje się nieco… smutne — skomentowała wreszcie, błądząc wzrokiem od Connora do jego partnera. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. — Maszyny, wykonujące wszystko za człowieka? Gdzie w tym wszystkim… poezja? Ten zestaw różnorodnych emocji, gdy robi się coś samodzielnie, duma z własnych możliwości, kiedy zakończy się pracę, zmęczenie będące nieodłączną częścią życia? Czy siedzenie w jednym miejscu i pozwalanie by kilka części plastiku zrobiło to wszystko za Ciebie, nie jest nudne? Przecież… — przerwała szybko, kiedy dotarło do niej, co takiego właściwie mówi. Wszystkie jej słowa nieświadomie kierowała przeciwko sobie. Przecież sama była jedną z tych maszyn, które miały wyręczać swych panów w ich obowiązkach. Była kilkoma częściami plastiku, zbędnym i trującym ten świat ogniwem. Pokręciła głową i ledwo powstrzymała się przed tym, aby kolejne łzy nie spłynęły po jej bladych policzkach. Nie… Nie jestem nic nieznaczącą maszyną… Maszyny nie potrafią czuć, prawda? — Nie… Nieważne… — dodała pod nosem.
    Chociaż podróż zleciała jej w miarę szybko, domyślała się, że mogli jechać nawet nieco ponad godzinę. Przez cały ten czas wpatrywała się jednak w mijające przed jej oczami budynku, ludzi spacerujących po szarych ulicach Detroit i towarzyszącym im androidom. Do końca podróży nie odezwała się już ani słowem, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek rozmowy są tutaj zbędne. Kiedy jednak zapadła między nimi ta niezręczna cisza, ponownie zdała sobie sprawę z tego gdzie właściwie ją zabierają. Że już niedługo, zapewne za kilka, krótkich godzin oddadzą ją w oślizgłe łapska Livingtona, by mógł z nią zrobić co tylko mu się podoba. Znów ujrzy w jego oczach tę niewytłumaczalną złość, ale i chorą satysfakcję, kiedy będzie błagała by przestał, kiedy ten zauważy jak szlocha, zasłaniając twarz syntetycznymi dłońmi. Inne androidy nie dałyby się złapać. Nie zgodziłyby się na współpracę. Ona jednak nie mogła nic zrobić. Nawet jeśli by chciała się przeciwstawiać, nie była na tyle silna, by uporać się z androidem zaprojektowanym specjalnie do pogoni za defektami oraz detektywem z wieloma latami doświadczenia. Musiała ruszyć za nimi. Nie miała innego wyjścia. A przynajmniej to próbowała sobie wmówić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wreszcie znaleźli się przez budynkiem komisariatu, pospiesznie odpięła pas i nie czekając, aż jej nowi towarzysze wyjdą na zewnątrz, wyskoczyła z auta, robiąc kilka kroków w stronę posterunku. Szybko jednak wzruszyła ramionami, widząc jedynie kolejny, szary blok, tak bardzo nieróżniący się od całej reszty miasta. Jej wzrok wylądował więc na głównym wejściu, z którego wychodziło właśnie kilku policjantów. Wzięła głęboki wdech i wytrzeszczyła oczy, nie spuszczając spojrzenia z szarego chodnika. Kiedy jednak usłyszała obok siebie kroki androida oraz jego partnera, wyciągnęła rękę przed siebie i wskazała palcem na siedzącą przy jednej ze ścian rudą kulkę.
      — Czy to… Czy to kot? — spytała, z wyraźną nutką zaskoczenia w głosie. Mogłoby się wydawać, że dziewczyna szybko uskoczy do tyłu, by schować się za plecami detektywa i jakkolwiek uchronić się przed groźną, czyhającą przy wejściu bestią, jednak zamiast tego szybkim krokiem ruszyła w stronę zwierzaka, nie zważając nawet na zdziwione spojrzenia policyjnych partnerów. Zwolniła, gdy kot zauważył jak się zbliża i pospiesznie podniósł swoje smukłe cielsko, by w razie niebezpieczeństwa jak najszybciej oddalić się od stojącego przed nim androida. Elaine instynktownie wyciągnęła przed siebie rękę i ponownie zrobiła kilka kroków w przód, tym razem zdecydowanie wolniej. Zwierzę dokładnie obserwowało jej ruchy, lecz zaraz się uspokoiło, najwyraźniej nie widząc w rudowłosej żadnego zagrożenia. Kucnęła zaraz przed nim, a kot sam wsunął łepek pod jej drobną dłoń. Miałczał cicho, wtulając się w syntetyczną skórę dziewczyny, na co Elaine uśmiechnęła się sama do siebie i wreszcie przystąpiła do głaskania zwierzaka.
      — On jest taki uroczy! — powiedziała, najprawdopodobniej nieco za głośno, kiedy nie potrafiła powstrzymać napływających do jej ciała emocji. Kiedy sama poczuła się nieco pewniej, złapała go delikatnie za tułów i podniosła kota na wysokość swojej twarzy, po czym wtuliła się w jego miękkie i nieco brudne futerko. — Patrz! — spojrzała zaraz w stronę Connora, który obserwował właśnie jej poczynania. — Ma taki sam kolor sierści jak moje włosy! — kot miauknął kolejny raz, leniwie mrugając zielonymi ślepiami. — I nasze oczy! Też są tego samego koloru! — mówiła dalej, nie spuszczając spojrzenia z androida. — Chcę go ze sobą wziąć. Czy może pójść z nami? — tym razem spojrzała w stronę porucznika, dalej gładząc łepek trzymanej w drobnych rękach bestii. — Nigdy wcześniej nie widziałam prawdziwego kota… A ten? Patrz! Jesteśmy sobie przeznaczeni!

      Elaine i kłetek

      Usuń