Detroit Today

Policja powstrzymuje niebezpieczną maszynę

Carl Manfred, jeden z najwybitniejszych współczesnych malarzy, został wczorajszego wieczoru zaatakowany we własnym domu, przez swojego androida. Wedle zeznań obecnego podczas incydentu Leo Manfreda, syna poszkodowanego, android mający za zadanie opiekować się jego niepełnosprawnym ojcem, kompletnie oszalał, próbując zabić swojego właściciela. Na szczęście przybyła na miejsce policja, w porę unieszkodliwiła niebezpieczną maszynę, zanim doszło do tragedii. Carl Manfred przebywa aktualnie w szpitalu, choć lekarze zapewniają, że stan artysty jest dobry i lada dzień będzie mógł wrócić do domu. Syn Manfreda odmówił wywiadu apelując o uszanowanie prywatności jego rodziny.
To już kolejny incydent, w którym android zaatakował swojego właściciela. Z naszych ustaleń wynika, że tym razem wadliwy android nie był komercyjnym modelem, lecz zaawansowanym prototypem, który Manfred otrzymał od samego Elijaha Kamskiego, założyciela i byłego dyrektora CyberLife. Może to oznaczać, że problem z agresywnym zachowaniem androidów jest o wiele poważniejszy niż przypuszczaliśmy.

Napad na ciężarówkę CyberLife przewożącą zapasy części

android odpowiedzialny za ogłuszenie kierowcy

Liczba przestępstw z udziałem androidów rośnie z dnia na dzień, choć policja twierdzi, że panuje nad sytuacją. Zeszłej nocy, w okolicy magazynów CyberLife doszło do napadu na należącą do firmy ciężarówkę, przewożącą dostawę biokomponentów. Wedle zeznań kierowcy sprawcą napadu był android. Incydent mógł skończyć się tragicznie, gdyby nie przezorność pracownika CyberLife, który miał przy sobie broń i zdołał postrzelić napastnika, zanim ten go ogłuszył. Maszynie udało się uciec, jednak wedle ustaleń śledczych, android został poważnie uszkodzony. Trwa śledztwo. Wedle informacji przekazanej przez rzecznika prasowego DPD, w sprawie ponownie uczestniczy prototyp androida śledczego, znany z niedawnej sprawy Emmy Phillips. Tym razem asystuje on porucznikowi Andersonowi, zasłużonemu w głośnej do dziś sprawie rozbicia siatki handlarzy bordo.


ARCHIWUM

wtorek, 4 września 2018

Operacja "Volvo"

UWAGA! ACHTUNG! I takie tam inne pierdy! To ja, a tam po drugiej stronie wy. Tutaj moje wypociny, nad którymi się pociłem bardzo, bo klima mi nie działała. Nie przedłużając ostrzegam was, że ta notka jest inna niż inne moje twory (kto czytał ten wie, kto nie, ten nie wie co stracił). Chcę was ostrzec, że śmieszkuję ze wszystkiego i wszystkich i w ogóle to jestem wrednym człowiekiem. No i ten, chciałem tylko powiedzieć, że jestem dumny z tego, że rozdziewiczam bloga :D Indżojcie! A właściwie uciekajcie, bo nie wiem co czynię!

Bociek, który przeprasza za długi wstęp

Jasieniewo, 24 lipca 2028 rok, godzina 15:30

Siedział przy stole konferencyjnym, tuż obok Katii. Ślicznej kobiety o delikatnych rysach i długich rudych włosach. Dla Władimira zawsze były to rude włosy, chociaż Katia mówiła że są one kasztanowe. Było mu to obojętne. Skoro on uważał że są rude to oznaczało, że były rude. Prosta zasada. Kobieta popalała e-papierosa, miała liqiud o zapachu owoców egzotycznych, dla Władimira była to bardzo miła odmiana. Nie tak dawno wyszedł z gabinetu Zosimowa, gdzie no cóż…pomimo wentylacji i jakichś odświeżaczy powietrza, nadal śmierdziało tam tak jakby się kozy jebały, albo jakiś jełop wypierdolił na środku jakąś bombę biologiczną, która śmierdzi tak jakby ktoś przez pół wieku trzymał tytoń w przepoconych skarpetkach.  No nie potrafił tego określić. Bo to był jeden jedyny zapach, który nieodłącznie kojarzył się z Zosimowem i jego papierosami.
Po jego lewej, siedział prawie dwumetrowy „Mały”, który miał na sobie jak zawsze skórzaną kurtkę, Popow zastanawiał się, czy „Małemu” nie jest przypadkiem za gorąco w skórze. Nigdy jednak nie pytał o to, bo jednak „Mały” miał dłuższy staż, no i Władimir trochę się go bał. Bał się niemalże dwumetrowego i postawnego bruneta, który przypominał mu Dolpha Lundgrena z czasów świetności… Tyle że „Mały” miał ciemne włosy i typowo słowiańską urodę
Po drugiej stronie Oleg i Wania. Wania zajmował się stricte IT a Oleg zajmował się sprzętem, był takim trochę ichniejszym „Q” z Bonda. Takim Q, który współpracował z Wanią. Dwa przeciwieństwa, Oleg mówił dużo, a Wania był tym małomównym. Oleg był tym wyższym i nieco postawniejszym, Wania niższy o głowę i chudszy. Jedyne cechy wspólne to tak samo ciemne włosy i to że pracowali za dwóch.
Byli prawie w komplecie. Brakowało Zosimowa, Bohdana Nikołajewicza Abramowicza i  tego ważniaka z rosyjskiej ambasady w Szwecji. Jak mu tam było? Piotr… Piotr Smołow? Chyba tak, tak, na pewno Piotr Smołow.
Władimir nerwowo zastukał palcami w blat biurka. Był tutaj najmłodszy stażem, stopniem i wiekiem. Miał nieco ponad dwadzieścia osiem lat. Niby miał za sobą kilka akcji. Ale wtedy w Mohylewie, Bukareszcie…wtedy nie dowodził. Niby operacja w Warszawie była przeprowadzona przez niego samodzielnie, to jest sam zaplanował i dowodził niewielką grupą, ale to było łatwe, dziecinnie łatwe zadanie. Bał się tego jak cholera. Ale to on wyszedł z planem, to jemu Zosimow powierzył kredyt zaufania, to on miał tutaj dowodzić. Sztokholm miał być jego najważniejszym egzaminem. Chociaż… Sam nie wiedział, bo Zosimow mówił że Sztokholm to spacerek, mówił (podobnie jak wszyscy), że Warszawa była trudniejsza. Popow nie podzielał tego zdania.
Fakt oba zadania diametralnie się różniły, ale… Władimir gdzieś tam się blokował. Chociaż plan na papierze był dobry (o ile w tej robocie można mówić o czymś takim jak „dobry plan”).
Z transu wyrwał go Bohdan, który wpadł niczym granat. Władimir niebezpiecznie podskoczył na dźwięk trzaskających drzwi i na równocześnie wypowiadane bohdanowskie „Cześć”.
— Nie strasz kurwa – powiedział siląc się na normalny ton głosu. Jednak miał wrażenie, że każdy wyczuł u niego fałszywą nutkę zdenerwowania i stresu. Popow wstał, uścisnął dłoń Bohdana i zaczął chodzić po pomieszczeniu.
Czuł na sobie uważny wzrok „Małego”, który ze skrzyżowanymi rękami na piersi wodzi za nim wzrokiem.
Zapaliłbym – przeszło mu przez myśl. Właściwie to nie palił, nie licząc kilku papierosów na studiach. Palił bardzo rzadko, głównie z takim jednym i do tego przy alkoholu. Zazwyczaj sięgał po papierosy wtedy, kiedy był w takim stanie, że za cholerę nie mógł sobie przypomnieć zapachu fajek Zosimowa. Popow przeszedł jeszcze dwa razy przez pokój, dopiero po tym zatrzymał się przy dużym oknie, z którego rozpościerał się jeden z przyjemniejszych widoków na Jasieniewo. Najlepszy był widok z gabinetu Zosimowa, tak przynajmniej uważał Władimir.
— Nie stresuj się Władimir. Plan wstępnie został zaakceptowany – Mały był spokojny, jego niski głos dotarł do uszu Władimira. Mimowolnie się uśmiechnął.
— Nic nie poradzę, że się denerwuję – powiedział i przygryzł wargę, jak zawsze kiedy nad czymś intensywnie myślał, albo kiedy się denerwował. Poprawił nerwowo włosy i spojrzał na pozostałych, którzy byli spokojni.  Pomyślał, że on też powinien być spokojny, bo co to za dowódca, który się denerwuje. Przed Warszawą tak bardzo się nie stresował jak teraz. Ale może to dlatego, że znał nieco miasto i wiedział co ono oferowało, a Sztokholm był dla niego niejaką zagadką. Niby widział wszystko, zdjęcia satelitarne, pokazywano mu zdjęcia i nawet plany dróg. Czuł jednak że to jest za mało.
W końcu usiadł. Założył nogę na nogę i udawał, że jest już spokojny.
Kiedy niemalże całkiem się wyciszył wszedł Zosimow razem z Smołowem. Wszyscy wstali widząc przełożonego.  Katia przestała palić, Oleg po chwili wrócił do zabawy ołówkiem, „Mały”  wrócił do poprzedniej pozycji, Wania spojrzał na Smołowa, następnie na Zosimowa i utkwił wzrok w tym drugim, Bohdan natomiast siedział obok Władimira i lekko się uśmiechał.
Generał Igor Zosimow odchrząknął i odczekał chwilę. Wyglądał trochę jak profesor przed wykładem. „Mały” mówił, że przypomina mu starego Antonowa, który miał właśnie taką manierę odchrząkiwania i czekania aż będzie absolutna cisza. Tutaj Zosimow nie musiał długo czekać. Od chwili ich wejścia było cicho. Oczywiście nie licząc cichej pracy klimatyzacji i urządzenia zapobiegającemu podsłuchowi. Wszyscy zostawili telefony w depozycie, więc nikomu nie przyjdzie SMS, ani nikomu nie zadzwoni telefon z jakimś przypałowym dzwonkiem.
— Nastąpiła zmiana planów. Mamy nowe okoliczności – zaczął, niemalże uroczyście Zosimow. O ile było to możliwe, to Władimir jeszcze bardziej pobladł. „Mały” spojrzał ze zdziwieniem na generała, następnie przeniósł wzrok na Smołowa, jakby tamten miał coś wyjaśnić. Oleg upuścił ołówek, Bohdan i  Wania tak śmiesznie wydęli policzki.
— Czyli co? – zapytał Władimir, zaraz po tym kiedy się ocknął i zorientował, że o coś trzeba zapytać.
— W Szwecji niedawno doszło do zamachów terrorystycznych – powiedział Smołow. Zamilkł, nie wyglądał jakby chciał kontynuować.
— Ale to przecież nie powinno nam pokrzyżować planów. Przecież jesteśmy przygotowani na takie możliwości – powiedział Bohdan.
— Poza tym, co się będziemy przejmować ubogacaniem kulturowym Szwecji? – zapytał Władimir. – Muslimy robią swoje, my robimy swoje, wątpię żeby nastąpił konflikt interesów. Zawsze możemy wystosować notę dyplomatyczną do ISIS żeby łaskawie nie robili zamachów terrorystycznych, bo wpierdalają się między wódkę a zakąskę. Czyli miedzy nas i Szwedów…
— Wątpię, żeby zrozumieli aluzję z wódką – powiedział Oleg.
— A no tak, oni przecież nie piją, nie jedzą wieprzowiny, pewnie wierzą że Ziemia jest płaska i że szczepionki szkodzą – Władimir mówiąc to wzruszył ramionami. – Nie ważne, ważne jest to, że nie możemy odwołać akcji bo jakaś banda oszołomów postanowiła rozerwać się pod ambasadą. Szwedzi nie mogą dostać tego archiwum – Władimir mówił szybko i pewnie, wydawać by się mogło, że z każdą minutą dostawał animuszu. – Nasz D-day wypadał za cztery dni, do tego czasu możemy  obmyśleć nowy plan. A właściwie najprawdopodobniej nanieść poprawki na to co przedstawiliśmy. – Władimir skrzyżował ręce na piersi.
— Ma racje – powiedziała po chwili milczenia Katia. – Nie możemy pozwolić żeby Szwedzi przejęli nasze archiwum. To zdekonspiruje naszych agentów, nasze siatki szpiegowskie.
Władimir nic nie mówił, obserwował Zosimowa, który lekko kiwał głową w przód i tył. Zgadzał się z Katią, jak każdy.  Wszyscy tu wiedzieli jakie to będą konsekwencje. Archiwum miało w sobie informacje sprzed dwudziestu lat a nawet i więcej. W każdym razie były tam względnie świeże rzeczy. W tym były dane niektórych nielegałów. A to już była gra warta świeczki. Nie było nic gorszego niż wsypa. W przypadku, gdyby wpadł jeden nielegał nie byłoby dramatu. Tutaj jednak w grę wchodziło co najmniej kilkunastu oficerów wywiadu i jeszcze więcej współpracowników. To byłaby katastrofa.
— Teraz kwestia, czy Szwedzi nie będą chcieli załatwić sprawy jak najszybciej – zauważył Bohdan. – Pamiętajmy, że oni i pewnie też Brytole albo Hamburgery będą chcieli dobrać się do tego. Wtedy będzie źle.
— Dowalą nam sankcji i będzie polityczna zimna wojna, która będzie trwać dość długo – dodał milczący dotąd Wania.
— Wiemy, że Szwedzi zmienili miejsce przekazania archiwum – zaczął Smołow. – To nie będzie akcja na lądzie. Do wymiany dojdzie na promie. Jednak nie wiemy na którym, nie wiemy kiedy. Szwedzi milczą, mają ciszę w eterze.
— Nic nie wypłynęło z ichniejszego MSZ? – zapytał Władimir, wychylając się jednocześnie. – Przecież instynkt samozachowawczy ichniejszego MSZ jest jak instynkt dziecka w przedszkolu. Informują wszystkich niemalże natychmiast. Ale skoro milczą to oznacza tylko jedno. Jest to albo samowolka kilku oficerów, albo przekazanie jest ściśle tajne. Mogą przecież wiedzieć, albo przypuszczać co chcemy zrobić. Więc…logicznie rzecz biorąc liczą się z tym, że nasze stacje nasłuchowe śledzą wszystko w Szwecji.
— Właściwie to jak nasze archiwum wpadło w ich łapy? – zapytał Oleg.
— Nie ważne jak, ważne że musimy naprawić to co zjebali ci z GRU. Oni chyba nie ogarniają bajzlu w swoich spodniach – powiedział „Mały”, który chyba był nieco zmęczony tym wszystkim. Tak przynajmniej wnioskował Władimir, nie wiedział jednak na jakiej podstawie wysnuwa takie wnioski. Czy to kwestia posępnej twarzy „Małego”, czy może jego ogólnej aparycji. Ciężko stwierdzić.
— Chwila moment! -  krzyknął Wania i wszyscy odwrócili się w jego stronę. Nie dość, że odezwał się Wania to jeszcze krzyknął. – Mówiliście towarzyszu, że prom, tak? – zapytał jakby chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał. Smołow tylko skinął głową. – Co mamy za kilka dni w Szwecji?
— Ramadan? – zapytał Oleg i uniósł brew.
— Nie. Mamy rocznicę ślubu następcy Szwedzkiego tronu. Zapowiadali fetowanie. A wiemy jakie zamiłowania ma syn królowej – Katia mówiła tak, jakby ważyła każde słowo. Przez chwilę Władimir miał wrażenie, że Katia jest uczennicą, która odpowiada ze „Zbrodni i kary”.
— Raczej nie są to dziwki, koks i piłka nożna – mruknął cicho Władimir, jednak tak, żeby większość słyszała.
— Lubi morze i statki. Więc…
— Będzie chciał fetować na jachcie – dokończył myśl Katii, Oleg.
— Ale szwedzkie służby nie będą ryzykować odbierania archiwum na promie z królewską parą. Poza tym… to będzie najbardziej strzeżone miejsce w całej Szwecji – zauważył „Mały”. W tym wszystkim, generał Zosimow gdzieś zniknął, chociaż był i obserwował swoich „podopiecznych”. Smołow przyglądał się im z zainteresowaniem.
— Nie, tego nie zaryzykują, ale chyba wiem do czego Katia zmierzała. Szwedzi wykorzystają fetę jako swoistą zasłonę dymną. Do przekazania dojdzie za pięć dni na jednym z promów. Potrzebujemy listę promów, wybieramy te największe i te które zawijają do Sztokholmu. Interesują nas przede wszystkim te podróżujące dwójkami. Wiecie o czym mówię? –zapytał Władimir. Oleg i Wania skinęli głowami.
— Dlaczego dwójkami? – zapytał Smołow.
— Gdyby jeden zaczął tonąć, pasażerów może zebrać tylko prom o podobnych gabarytach. Szwedzi nie mogą niczego wykluczać, nawet przypadku – powiedział Władimir.
— A jak wiemy, promy najczęściej toną od przypadku a nie od bomb i min – wtrącił Wania. Wszyscy mimowolnie się uśmiechnęli.
Władimir zastukał palcami o blat stołu konferencyjnego. Lekko skinął głową w kierunku „Małego”, który wiedział, że będzie musiał porozmawiać z Władimirem.
— Jest jeszcze jedna kwestia. Ataki terrorystyczne. Nie możemy wykluczać, że terroryści  pokrzyżują nam plany. – Katia po raz pierwszy podczas tej rozmowy zaciągnęła się e-papierosem. – Nie możemy zapominać o tym, że Szwedzi zwiększą ochronę i będą dokładnie sprawdzać gości. Będzie ciężko się przedrzeć. Będziemy najprawdopodobniej bez broni, sami na środku Bałtyku…
— Podzieleni na dwie grupy – wtrącił Władimir. – Możemy tylko przypuszczać na którym z „bliźniaków” dojdzie do wymiany. Będziemy musieli się rozdzielić. Jedziemy wszyscy na wycieczkę do Szwecji – powiedział z niejaką ironią. – Ale najpierw musimy to wszystko wytypować.

Jasieniewo, 25 lipca 2028, godzina 09:45

Popow siedział w swoim gabinecie. Byli tutaj wszyscy, no nie licząc generała Zosimowa. Siedzieli tutaj już od kwadransa, czekali aż ich „szef” się odezwie. Władimir wstał, chwycił zadrukowane kartki, które gdzieniegdzie miały zaznaczone oczojebnie żółtym zakreślaczem nazwy statków.  Rozdał każdemu po pliku kartek. Odczekał trzy minuty nim zaczął mówić.
— Zakreśliłem kilka statków-bliźniaków. Najprawdopodobniej na którymś z tych dojdzie do wymiany.
— To trochę więcej niż dwa statki – odezwał się Oleg. – No i co? Tęczę chciałeś nam narysować?
— Nie, bo spłonęłaby jak ta w Warszawie. I tak, znalazłem kolorowe oczojebne zakreślacze i zawsze chciałem być Pabem Picasso albo takim austriackim akwarelistą. I teraz proszę spojrzeć sobie na ten piękny pedalski oczojebny róż. Oto nasze statki – powiedział.
— Jak do tego doszedłeś? – zapytała Katia
— Normalnie, kupiłem zakreślacze w markecie… - zaczął. Widząc jednak wzrok kobiety zrozumiał że nie o to jej chodziło. – To proste. Prześledziliśmy z Wanią trasy poszczególnych statków. Wszystkie zatrzymywały się w Sztokholmie, jednak tylko te zakreślone mają Sztokholm jako koniec rejsu. Te zaznaczone pomarańczowym to te statki zaczynające kurs z Wysp Alandzkich. Na zielono zaznaczyłem te, które wypływają z Rygi, żółty Polska a różowy Szwecja. Interesują nas te dwa statki wypływające z Malmo. Na nich dojdzie do wymiany. Prosta rzecz, Duńczycy mają blisko i Szwedzi też.
— To teraz tylko żeby Sapo się nie zorientowało co kombinujemy. Bo Duńczycy raczej nie będą bardzo się rzucać. – „Mały” odłożył kartkę na biurko Popowa.
— Wiem. Jedyna rzecz jaka nas interesuje to przechwycenie archiwum. Musimy zrobić to szybko i bezboleśnie, zanim ci z Sapo się zorientują o co chodzi my musimy być możliwie najdalej. – Popow skrzyżował ręce na piersi i we świstem wypuścił powietrze. Ewakuacja sprawiała najwięcej problemów.
— Co z naszym odwrotem? – zapytał Bohdan.
— Opcje są dwie. Albo bierzemy łódź i jakoś spieprzamy. Jak? Za chuja nie wiem, ale wiem że będzie to trudne, trudne w chuj. Albo bierzemy samochód…samochody i wpieprzymy archiwum  do bagażnika samochodu. Okryjemy specjalną folią, która odbija naświetlenie i tyle… Przywozimy archiwum do ambasady i to już nie nasz problem. My wycofujemy się i tyle.
— Skąd mamy mieć pewność, że nie otworzyli archiwum i to nie jest zmyłka? – zapytał Bohdan. Władimir spodziewał się tego pytania, o to samo zapytał Zosimowa, użył identycznych słów co Bohdan.
— Generał Zosimow mówił, że archiwum jest zabezpieczone, przed niepowołanymi ludźmi. Można otworzyć to tylko w warunkach laboratoryjnych. Taką technologię mamy my, Szwedzi, Anglicy, Amerykanie i najprawdopodobniej Irańczycy, ci jebnięci Koreańczycy i chyba Hindusi. To jest skomplikowane – urwał. Nie chciał przyznać się do tego, że średnio słuchał generała Zosimowa. Nie dość, że go nie słuchał to był jeszcze bardziej skupiony żeby nie zemdleć od zapachu papierosów. Niby był przyzwyczajony do tytoniu, bo jego ojciec palił, brat też palił, do tego wielu w Akademii Andropowa też popalało. Ale…to ile i najważniejsze co palił Zosimow to dla Władimira był kosmos. Albo kosmos i odpady. Mówili, że można przywyknąć do tego, próbował w to wierzyć. W Boga nie wierzył to chociaż spróbuje wierzyć w to, że po jakimś czasie człowiek przyzwyczaja się do zapachu papierosów Zosimowa.
— Jeśli się mylimy? – zapytał Oleg. – Jeśli już to otworzyli a to co robią to tylko akcja inspiracyjna, albo dezinformacyjna?
Tego nie mogli wykluczyć. Wszyscy spojrzeli na Władimira, który miał…który dowodził. Był młody, dopiero zdobywał doświadczenie, ale niektórzy mówili, że Popow daleko zajdzie i jeszcze osiągnie kilka sukcesów.
— Nie możemy tego wykluczyć, nie możemy nic wykluczyć. – Władimir westchnął i oparł się o biurko. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na nich. – Mamy tylko jedną możliwość żeby to sprawdzić. Musimy tam pojechać, gra jest warta świeczki. Chodzi o nasze siatki szpiegowskie. Chodzi o dziesięciolecia naszej ciężkiej pracy i naszych poprzedników.
Zgodnie skinęli głowami. Poza tym była to możliwość żeby utrzeć nosa tym z GRU. No cóż, jedni na drugich psioczyli i nawzajem po sobie sprzątali bajzel, który zrobił rywal. Walka, rywalizacja, nieczyste zagrania, to chleb powszedni każdego oficera wywiadu.
Władimir przedstawił krótki i prosty plan. Mieli zdobyć to archiwum, nawet za cenę życia. Rozkaz, to rozkaz musieli wykonać, chociaż Władimir powiedział, zupełnie szczerze, że nie zamierza poświęcać niczyjego życia za kawałek papierów. Jeśli nie będzie innej możliwości to po prostu wypierdolą to w Bałtyk. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie przeczesywać dna morza w poszukiwaniu kawałka metalowej skrzyni. Co do tego wszyscy byli zgodni.
Pozostawało tylko to żeby Zosimow zaklepał plan, oraz to żeby wszyscy się przygotowali do podróży po Bałtyku i zadania, które ich czeka.

Jasieniewo, 25 lipca 2028 rok, godzina 18:13

— Zosimow klepnął plan – powiedział Władimir. – Przepraszam, że ściągnęliśmy was tutaj o tej porze, ale mamy problem.
— Jaki? Znowu Szwedzi coś zmienili? – zapytała Katia.
— Nie. My mamy problem, bo kwestia komunikacji – powiedział Oleg. – Komunikacji między nami. Dlatego myślę, że powinniśmy omówić kilka ważnych kwestii, zwłaszcza, że Będziemy podzieleni na dwie grupy o czym doskonale wiecie. Najpierw pomówimy o komunikacji. – Oleg wziął głęboki wdech, zupełnie jakby był światowej sławy tenorem, przed najważniejszym występem w karierze. – Komunikacja między ludźmi z grupy to przede wszystkim kontakt wzrokowy, mamy też słuchawki, ale z nich korzystamy tylko wtedy kiedy będzie gorąco, jednak każdy powinien z nas mieć po mikrosłuchawce w uchu. Nie wykrywalne przez radary, więc można się cieszyć. Wątpię jednak żeby nas sprawdzali. Na dyplomatycznych nie sprawdzają… Słuchawki nadają się też do komunikacji między grupami, mamy jeden kanał, stacje nasłuchowe Szwedów nie powinny nic wyłapać, korzystamy z bardzo niestandardowej częstotliwości. – uśmiechnął się słabo i spojrzał na Władimira oddając mu tym samym głos.
— Jedziemy trójkami. Ja, Katia i „Mały” stanowimy jedną grupę – powiedział i wręczył im dokumenty. – Oleg, Wania i Bohdan druga grupa. Podróżujecie na papierach dyplomatycznych, wyruszacie jutro po południu do Sztokholmu razem ze Smołowem. Oleg sporą część sprzętu już skompletował. Siedzicie przez kilka godzin w ambasadzie, wieczorem jedziecie do Malmo, będziecie mieć szofera, więc nie macie się o co martwić. Macie nocleg w jednym z tamtejszych hoteli, sprawdzona rzecz – odkaszlnął, po czym kontynuował. – My natomiast wieczorem mamy lot do Wilna, nocleg w hotelu i porannym samolotem do Kopenhagi i z Kopenhagi do Malmo. Mamy dwa różne hotele, spotykamy się dopiero przed wypłynięciem obu statków. Na pół godziny przed wypłynięciem „Baltici”. Na pokład statku, promu, czy innej pływającej krypy o nazwie „Baltica” wsiada nasza trójka. Wasza trójka wsiada na „Pomeranię”. Oczy i uszy szeroko otwarte, obowiązuje nas ostrożność na najwyższym szczeblu. Trasy sprawdzeniowe, nie mówimy otwartym tekstem, prywatne telefony zostawiamy w domach….chyba nie musze o niczym więcej przypominać? – zapytał.
Nikt się nie odezwał. Każdy spoglądał na dokumenty.
— A i jeszcze jedno, Katia…wiesz że walczyłem jak lew żebyś miała sama kabinę na promie? Najlepiej jeszcze w innej części statku? – zapytał Władimir.
— Ale…?
— Ale wiesz… - podszedł do niej i objął ją tak jak mąż zazwyczaj obejmuje żonę. – Były tylko podwójne, no a żal nie wykorzystać tego, poza tym…nasza przykrywka by się spaliła. – Katia spoglądała na Władimira, już miała się odpychać i powiedzieć, żeby przestał się do niej przytulać, kiedy Popow zaczął mówić dalej – Wiesz kochanie, nie chciałem żeby nasza podróż poślubna wyglądała tak jakbyśmy się dopiero co pokłócili…no i jeszcze jedno, śpię przy ścianie – dodał puszczając ją.
— Serio? Małżeństwo?! – zapytała i z niedowierzaniem spojrzała na paszport Władimira.
— No wiesz, ty jesteś młoda, ja też…to ktoś pomyślał, że przynajmniej na tej akcji możemy poudawać małżeństwo – zażartował z tego wszystkiego.
— To co? Mamy małżonków, bliźniaków syjamskich złączonych mózgami, emeryta na wakacjach i pana, który jest na wakacjach z kochanką? – zapytał Bohdan.
— Nie. Mamy tylko małżeństwo i pana w stanie przedemerytalnym – odpowiedział Oleg i wymownie spojrzał na „Małego”, który właśnie spoglądał do paszportu i sprawdzał o ile lat go postarzyli. Właściwie to nie dużo, bo tylko o siedem lat. Uśmiechnął się słabo, nie przeszkadzało mu to, że go postarzyli i tak nie wyglądał ani bardzo młodo ani bardzo staro, powiedziałby że adekwatnie do wieku i te widełki można by nieco przestawiać.
— To powodzenia wszystkim – powiedział Władimir. – Widzimy się w Malmo – dodał ściskając ręce Olega, Wani i Bohdana. Miał dziwne przeczucie, że może widzi ich po raz ostatni. Nie potrafił tego określić dlaczego, nie potrafił wyczuwać śmierci, nie był żadnym medium, miał po prostu takie dziwne przeczucie, że widzą się w tym składzie po raz ostatni.

Malmo, 27 lipca 2028 roku, godzina 14:00 czasu lokalnego

Spoglądał przed siebie, patrzył na ten krajobraz tak inny od tego co do tej pory widział, był nim oczarowany.  Chociaż zawsze uważał, że nie ma niczego ładniejszego niż Rosja, teraz zaczął zmieniać zdanie. Takich rzeczy nie zobaczy w Rosji. Malmo przeplatało nowoczesność z historią. Obok budynków ze stali i szkła była starówka, gdzie metalowe pomniki były pokryte zielonkawym nalotem, takim samym jak Statua Wolności na Staten Island. Pod stopami czuł równo położoną kostkę brukową. Było przyjemnie, rześko. Nie było ani ciepło ani zimno, idealnie na dłuższy spacer po mieście. Szedł ulicami, kluczył, zmieniał kierunek marszu, przystawał przy jakichś witrynach, albo przy restauracjach i udawał że studiował menu. Raz na jakiś czas dyskretnie się rozglądał, dopiero po czterdziestu minutach stwierdził, że jest czysty i może pójść na umówione spotkanie. Na razie wszystko szło jak po maśle.
Zatrzymał się w umówionym lokalu. Słyszał że w Pinchos panowała przyjemna atmosfera i dawali dobre drinki. Szedł i raz na jakiś czas się zatrzymywał, żeby sprawdzić czy na pewno dobrze idzie, wyglądał jak typowy turysta. Może nie był Chińczykiem, nie trzaskał aparatem pierdyliona zdjęć, ale wyglądał jak turysta, który przyjechał do Szwecji na krótki urlop.
Usiadł przy barze i zamówił piwo. Słyszał różne opinie o Szwedzkim piwie. On sam nie był smakoszem takich trunków, ale wolał piwo niż brać od razu wódkę. Poza tym, dochodziła godzina piętnasta, więc zdecydowanie za wcześnie na wódkę. No i też musiał być trzeźwy, albo w stanie bliskim trzeźwości.
Rozejrzał się po lokalu. Sporo Szwedów i turystów, którzy przyszli napić się czegoś i odpocząć. Spojrzał w kierunku drzwi i nieco szybciej zamrugał. Czy on tam widział kurwa jakiegoś dementora? Miał być w Szwecji a nie pierdolonym Hogwarcie! No co to było? Czarne i przemknęło zarzucając swoją peleryną. Chwycił za piwo i upił łyk, jakby to miało mu w czymś pomóc. W sumie piwo nie było złe, być może dlatego że poprosił o Heinekena a nie jakieś regionalne. Lepiej jest wypić coś co się zna, niż coś takiego zupełnie obcego.
Zignorował dementora, czy inną Bukę z Muminków. Musiał się uspokoić, musi zachowywać się naturalnie, jakby kobieta w burce nie była czymś dziwnym. Przecież był w tylu krajach, gdzie serio były kobiety w burkach, ba! Nawet i widział kobiety w burkini. Zastanawiał się jak w czymś takim można się opalać i za każdym razem stwierdzał, że jednak religia cofa ludzi w rozwoju. Przecież nie po to kobiety w XX wieku walczyły o prawa wyborcze, żeby w XXI wieku kobiety z krajów Arabskich były traktowane niczym kozy. A nie wróć! Kozy miały więcej praw niż kobiety, więc to chyba nie był najlepszy przykład.
Powoli sączył piwo, nie spieszył się, w razie gdyby coś to zawsze mógł zamówić drugie. Zastanawiał się czy Bohdan przyjdzie. Przez chwilę nawet i przemknęło mu przez myśl, że mogło się coś stać, że mogli wpaść, albo Bohdan ma ogon.
Jeśli Bohdan ma ogon, to znaczy że Sapo wie o nas wie. Jeśli o nas wiedzą, to mamy przesrane. Kurwa, będzie trzeba odwołać akcję. Archiwum będą mieć Szwedzi i wrócimy do Jasieniewa na tarczy, przegrani, zmarnowani… Albo nas aresztują i będą żądać wymiany za kogoś. Zawsze też może być tak, że Sapo wie o nas, jednak czekają na to co chcemy zrobić, mogą nas zgarnąć podczas akcji, albo już po odzyskaniu archiwum – Władimir myślał intensywnie. Było tyle możliwości. Teoretycznie w tym zawodzie powinien być cierpliwy, bo przecież wiedział że w ich fachu czas jest rzeczą naprawdę względną. Nie powinien się denerwować, bo Bohdan był dobry. Poza tym w razie gdyby coś to odwołałby spotkanie, czy coś. Napisałby SMSa i wszystko by „wyjaśnił”.
Popow pociągnął łyk piwa i spojrzał na zegarek zawieszony nad barem.  Była godzina 15:05, nie wiedział czy to go w jakiś sposób uspokoiło, czy wręcz przeciwnie. Zastanawiał się przez krótką chwilę, czy nie zamówić sobie czegoś do jedzenia, bo co tutaj tak o piwie siedzieć? Chociaż… przecież nie był głodny, jadł wcześniej coś co Szwedzi nazywali kanelbulle, nie było złe, nawet jak dla kogoś, kto nie przepadał za cynamonem. Może to jednak była kwestia tego, że był głodny, a te bułki w tej piekarni tak cudownie pachniały? Zastanawiał się, czy po spotkaniu nie zabrać Katii na wyjście do jakiejś restauracji na coś regionalnego. Nie dość, że dobra przykrywka, dwa chciał gdzieś wyjść i trochę poznać Malmo, nie wiedział dlaczego, być może liczył na to, że to kiedyś mu się przyda. Nie wiadomo, może podczas przekraczania granicy,  albo na promie ktoś się zapyta jak podobało mu się w Malmo?
Nieznacznie drgnął kiedy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzał w prawo na Bohdana. Uśmiechnął się niemrawo do niego.
— Coś mnie zatrzymało – powiedział Bohdan i zamówił piwo.
— Ogon? – Władimir wolał się upewnić. Jeśli ogon od tych z Sapo, to zwijają się i nie ma odwołania. Niby rozkazy były jasne, ale chyba nawet i w Jasieniewie zrozumieją, że jeśli nie odwołałby akcji to mogłoby się to skończyć tym, że nie będzie ani archiwum ani kilku oficerów wywiadu. Spojrzał wyczekująco na Bohdana.
— Nie. Na szczęście nie. Długo czekasz? – zapytał i wskazał na kufel, który był w połowie opróżniony.
— Nie. Kilka minut. Normalka – odpowiedział. – Chodź, tam z boku jest miejsce i możemy porozmawiać na spokojnie. – Wskazał na wolny stolik. Miał nadzieję, że nikt nie będzie im przeszkadzać. Chociaż kto mógłby im przeszkodzić?
Jakiś ciapaty, który podejdzie do nas i łaskawie poprosi żebyśmy nie spożywali w jego obecności alkoholu, bo to rani jego uczucia religijne? – Władimir poważnie się nad tym zastanowił. Wydawało mu się to niemożliwe, no bo  przecież przychodząc do baru, gdzie serwuje się alkohol jest się przygotowanym na to, że ktoś będzie tam pić, prawda? Chociaż wiedział, że ludzie są różni i no cóż…w Polsce tego doświadczył. Polska to był inny kraj, jak każdy kraj Europy był w 3D tak oni byli w 5D. Proste, proste?
— Jak podróż? – zapytał z grzeczności Władimir. – Bez komplikacji?
— Bez, wszystko dobrze i gra orkiestra. Jesteśmy też gotowi. Sprawdzaliśmy się, nie mamy ogona, lokale czyste jak łza. Chyba wszystko pójdzie dobrze – powiedział wesoło i upił łyk piwa. Dobry humor udzielił się Władimirowi. Miał wrażenie, że skoro wszystko poszło dobrze, to znaczy że fortuna i bondowska epickość im sprzyja. Z jednej strony było to dobre i budujące, z drugiej wręcz zaślepiające. – A jak u was? – zapytał Bohdan, musiał to wiedzieć.
— Też dobrze, bez większych problemów, mieliśmy lekkie kłopoty na Litwie ale to zestaw standard, opóźnienie lotu – powiedział i lekko się uśmiechnął. – Tak to jesteśmy czyści, sprawdziliśmy pokoje. Czysto.
— No tak, to Szwecja a nie Iran – powiedział Bohdan. Był kiedyś na robocie w Iranie, nie polecał akcji wywiadowczej w tamtych rejonach. Teheran był wielkim miastem i no cóż…stolica Iranu była chyba jednym na najlepiej chronionych miast. Służby wywiadowcze zawsze pracowały na najwyższych obrotach i ciężko było zrobić jakąkolwiek akcję. Często było tak, że miesiące przygotowań w jednej chwili poszły się pierdolić. Wiadomo, zawsze mogło pojawić się coś niespodziewanego. Tak jak teraz.
— Mam wrażenie, że coś przeoczyliśmy – powiedział cicho Władimir. – Coś mi tutaj nie gra. Ale może to tylko moje zdanie – dodał ciszej i wypił trochę piwa, jakby w nadziei że chmielowy trunek zagłuszy jego wątpliwości.
Przecież nie mam się czego bać. Damy radę, bo przecież jesteśmy oficerami rosyjskiego wywiadu. Jesteśmy najlepsi, nie ma na świecie lepszej służby niż nasza – myślał. Oczywiście przesadzał i miał tego świadomość, ale to potrafiło to nieźle podnieść morale. Grunt, żeby nie przeoczyć czegoś arcyważnego, bo wtedy kaplica. Niby więzienia Szwedzkie były całkiem dobre, nie chciał jednak tego testować. Jeśli miał być szczery to z większą przyjemnością zwiedziłby jakiś szwedzki burdel, Szwedki ładne babki.
Popow pociągnął jeszcze dwa większe łyki osuszając tym samym kufel piwa.
— Działamy zgodnie z planem. Spotykamy się o wyznaczonym miejscu i czasie. Kontaktujemy się ze sobą tylko przy pomocy bezpiecznych telefonów i to w sytuacji ważnej. Do zobaczenia, trzymajcie się – powiedział Władimir i klepnął Bohdana po przyjacielsku w ramię.
Oddał kufel i zapłacił za piwo. Nawet nie czekał na to aż dostanie rachunek i wyszedł.
Przez kilkanaście minut jeszcze spacerował po najstarszej części miasta, dopiero po około dwudziestu minutach chodzenia wrócił do hotelu.

Malmo, 28 lipca 2028 roku, godzina 20:37

Prom „Baltica” stał najkrócej w porcie, bo coś około dwudziestu minut. Władimir stał obok samochodu i opierał się nieco o maskę pojazdu. Miał skrzyżowane ręce na piersi i obserwował morze. To go uspokajało, nawet nie wiedział czemu. Może była to kwestia tego, że w ogóle atmosfera była niby senna, jednak to była senność, która miała przerodzić się w dobrą zabawę.
Widząc w oddali srebrnego Jeepa lekko podniósł rękę, jakby chciał zaznaczyć swoją obecność. Jeep dwukrotnie zamrugał światłami. To był drugi zespół.
Popow dyskretnie wytarł nieco spoconą rękę i uśmiechnął się do Olega, Wani i Bohdana. Za plecami porucznika Popowa pojawił się „Mały”, który i nieco górował nad Władimirem, oraz Katia, która jak zawsze paliła e-papierosa.
— Zaczynamy, to nasze ostatnie spotkanie przed akcją właściwą – powiedział Władimir. – Mamy dwa samochody, mamy wykupione miejsca i plus minus dwanaście godzin żeby namierzyć Duńczyków i Szwedów oraz żeby przejąć archiwum. To jest najłatwiejsza sprawa, gorzej będzie z wywiezieniem tego. – nie zamierzał owijać w bawełnę i mówić „bułka z masłem dla oficera wywiadu” . To nie będzie spacerek.
— Łączność utrzymujemy w sytuacjach kryzysowych, korzystamy jak najmniej ze sprzętu. Stawiamy na komunikację gestykularną i werbalną. Musimy się ogarnąć, spiąć poślady i zachować wszelaką ostrożność – wtrącił Oleg dając wszystkim po mikrosłuchawce i dla Władimira jeszcze bezpieczny telefon, tak na wszelki wypadek, gdyby ta komunikacja zawiodła a musieliby omówić ważne sprawy.
— Informujemy natychmiast, kiedy cokolwiek zobaczymy. Zachowujemy ostrożność, bo jeśli zdekonspirujemy się to cały misterny plan pójdzie w pizdu. A Jasieniewo nie przyśle kawalerii z odsieczą. – Władimir musiał to wyjaśnić. Nie mogło być niedomówień. – Prom przybija do portu za – spojrzał na zegarek – kilkanaście minut. Dokładnie osiem. Wchodzimy na pokład statków i zaczynamy. Każdy wie co ma robić?
Odpowiedziało mu zgodne milczenie. Czyli wiedzieli.

Bałtyk prom „Baltica”, 28 lipca 2028 roku, godzina 22:38

Siedział na krańcu koi w ich wspólnej kajucie. Spoglądał na Katię i uśmiechnął się do niej lekko, jakby licząc że i ona to odwzajemni i on sam poczuje się lepiej i pewniej. Katia rzadko kiedy się uśmiechała, jednak kiedy to robiła to potrafiła zmiękczyć nawet i najbardziej nieczułe serce. Władimir widział tylko raz jej uśmiech, do tej pory pamiętał to uczucie ciepła, które go ogarnęło. Poprawił włosy, jakby tym samym chciał wyrzucić ten obraz z pamięci, żeby go nie rozpraszał.
— Siedem minut – mruknął patrząc na zegarek. – Dobrze się czujesz? – zapytał i spojrzał na swoją towarzyszkę.
— Dobrze, po prostu…nie lubię takich akcji. Woda to nie mój żywioł – powiedziała szczerze. Źle czuła się na wodzie, było jej bardzo nieswojo. Teraz jeszcze dochodził stres związany z akcją i świadomość, że nie mają broni. Spojrzała na Władimira, który według niej chyba się nie denerwował tak bardzo.
Zupełnie inaczej niż w Jasieniewie kilka dni temu. Inaczej niż w Polsce, czy Stambule. Wyrabia się, to dobrze. Za niedługo będzie już rasowym oficerem wywiadu. Takim z krwi i kości. Ciekawe, czy Władimir został oficerem pod presją ojca i starszego brata, czy to była jego własna decyzja? Muszę go o to kiedyś zapytać – wypuściła niewielki kłąb dymu, tym razem miała liquid o zapachu mięty. Czując go, Władimir stwierdził że ten zapach pasuje do Katii, nie potrafił jednak tego sensownie wyjaśnić. Ale z pewnością mięta była jednym z tych zapachów, które do niej pasowały.
— Rozumiem – powiedział i o nic więcej się nie dopytywał. Chciał sobie to wszystko jeszcze uporządkować. Musiał jeszcze raz przeanalizować to wszystko. Przypomnieć sobie poszczególne etapy akcji. Najważniejsze było skupienie.
Przymknął oczy, położył się na koi, wziął głęboki wdech i po kilku sekundach wypuścił powietrze. Wziął jeszcze dwa wdechy i wydechy. Otworzył oczy i wstał. Włożył mikrosłuchawkę do ucha i spojrzał na zegarek.
— Zaczynamy – powiedział z pełną powagą. Poprawił jeszcze pasek zegarka po czym wyszedł z kajuty. Na pokładzie założył kurtkę i spojrzał przed siebie z niejaką dumą. Oto bowiem zaczynała się akcja, której on był reżyserem i wszystko zależało do niego. Jego decyzje miały wpłynąć na rozdanie kart w światowej polityce.

Bałtyk prom „Baltica”, 29 lipca 2028 roku, godzina 02:13

Stał obok Katii i lekko ją przytulał. Byli na rufie promu, prawie nie było wiatru, ale noc chłodna. Wyglądali jak narzeczeństwo lub młode małżeństwo a nie oficerów wywiadu. I o to właśnie chodziło, o to chodziło żeby ludzie się nie zorientowali. Chociaż większość bawiła się przednio i oblewali zdrowie następcy tronu i jego małżonki. Władimir uważnie obserwował otoczenie, gdzieś tam mignął mu „Mały”, który był pośrodku ucieszonej gawiedzi i ogólnie szwedzkiego plebsu, który wciąż był pod butem burżujskich królów.
Szwedzi nigdy nie zaznają prawdziwej demokracji. Chociaż i tak bliżej im demokracji niż Rosji, czy Polsce – pomyślał Władimir i niestety była to prawda. Niby był młodym oficerem wywiadu, na dobrą sprawę raczkował w tym interesie, widział i wiedział jednak sporo. No i też szpiegostwo miał we krwi.
— Na waszej dwunastej dwóch typków – odezwał się „Mały” wyrywając Popowa z letargu.
— Widzę, nie wyglądają na Szwedów…ani na Duńczyków – powiedział Władimir i przez chwilę obserwował dwóch czarnoskórych mężczyzn. Gdyby teraz Popow miał być ironiczny, to powiedziałby że wyglądają mu na Chińczyków, ewentualnie Eskimosów. – Myślisz, że CIA albo MI6 też się w to miesza? – zapytał cicho.
— Nie wiem – odpowiedzieli równocześnie „Mały” i Katia.
— „Mały” idź za nimi – powiedział. Musiał podejmować szybkie decyzje.
— Widzę Duńczyków – Katia dyskretnie wskazała dwóch panów w sportowych garniturach, którzy trzymali się nieco dalej od tłumu rozbawionego szwedzkiego plebsu. – Mamy starego znajomego. Hans Larsen.
„Mały” tylko odwrócił się nieznacznie w ich stronę i niemalże niezauważalnie skinął głową. W tym prostym geście było wszystko, począwszy od zapewnienia że przyjął i widzi, skończywszy na tym, że ma wszystko pod kontrolą. Władimir lekko podrapał się po nosie. Teraz zaczynało się robić ciekawie, byli Duńczycy, byli dwaj tajemniczy panowie, trzech rosyjskich agentów i setki pijanych ludzi.
Brakuje tylko terrorystów do kompletu – pomyślał z ironią.
Duńczycy czekali na kogoś, Władimir dyskretnie ich obserwował i spoglądał też na okolicę. Coś się musiało wydarzyć, zwłaszcza, że Duńczycy byli na statku.
— Szefie – w słuchawce rozległ się głos Olega. – Mamy archiwum. – Tego to się nie spodziewał. Spojrzał na równie co on zdziwioną Katię. – Szefie?
— My mamy Duńczyków i piratów z Somalii – powiedział. – Oraz Szwedów – dodał po kilku sekundach. – Bierzcie archiwum i zgodnie z planem. Bez odbioru – mruknął cicho. Ukrył twarz w burzy kasztanowych włosów Katii. – Nie podoba mi się to – szepnął tak żeby Katia słyszała to wszystko.
— Mnie też – odpowiedziała równie cicho i pocałowała Władimira w czoło. Zrobiła to w idealnym momencie, bo Larsen odwrócił się w ich kierunku. Być może i rozpoznałby Katię, chociaż kto to mógł wiedzieć? Mężczyzna miał wadę wzroku i nie miał okularów, więc może nie zorientowałby się kto obściskuje się kilkanaście metrów dalej.
— Idą – zauważył Władimir. – Ruszam za nimi. Musimy się dowiedzieć, gdzie idą – mruknął odsuwając się nieco od rudowłosej. – Nie wierzę, że zostawili archiwum bez opieki. Poza tym…to byłoby idiotyczne.
Władimir wtedy nie wiedział jak bardzo miał rację.
— Piraci spotkali się ze śledziojadami – powiedział „Mały”.
Władimir pojawił się z Katią w zasięgu wzroku „Małego”, więc Popowski tylko skinął głową na znak, że przyjął. Teraz tylko gesty. Ta osobliwa szóstka musiała gdzieś przejść! No nie było innej opcji!
Przez kilkanaście sekund obserwowali tą niecodzienną zbieraninę. Musieli teraz czekać na dalszy rozwój sytuacji, przecież nie podejdą i nie zapytają się, czy teraz będą sobie przekazywać archiwum, od którego cały rząd dostał rozwolnienia i wszystkich zabrudził swoimi problemami.
Przygryzł wargę. To wszystko wyglądało jakby było ukartowane, spotykają się tutaj jakby nigdy nic, rozmawiają po angielsku. Wyglądają jak grupka znajomych…albo trzy osobliwe gejowskie pary.
Władimir słyszał strzępki rozmowy, wiedział już że ma do czynienia z Amerykanami. Zaczął się zastanawiać co mogło być w archiwum, bo chyba nie tylko agentura w Szwecji.
Duńczycy, Szwedzi i Amerykanie, w co wy mnie wpakowaliście towarzyszu Zosimow?
Szóstka się ruszyła. Władimir skinął głową i ruszył za nimi. Lekko spojrzał za siebie, żeby upewnić się, że „Mały” za nim nie idzie, a Katia obserwuje otoczenie.
— Szefie, co mamy robić ze skrzynią? – Oleg mówił cicho. Musiał się bardzo skupić, żeby słyszeć co tam bełkotał. Nie mógł przystawić palca do ucha, bo to wyglądałoby bardzo dziwnie. No i pewnie był tutaj jeszcze ktoś. Chyba, że czuli się tak pewnie na swoim promie, że nie zadbali o jakąkolwiek kontrę. To byłby szkolny błąd.
— Ładujcie na pakę – powiedział równie cicho co Oleg. – I zabezpieczcie – dodał.
Śledzona szóstka zniknęła w jednej z kabin. Władimir cicho zaklął. To komplikowało sprawę i to bardzo. Nie wiedział do której weszli, bo wcześniej był zakręt i nie mógł dostrzec, które drzwi otwierali.
— Weszli do jednej z kabin – powiedział i przygryzł wargę. Nie wiedział co powinien robić. Czekać nie mógł, wejść też. I tak było źle i tak nie dobrze. – Nie wiem co mam robić – dodał zupełnie szczerze, nie było to profesjonalne ale nie przejmował się tym tak bardzo. Coś mu nie pasowało, bo dlaczego spotkanie było tutaj, a archiwum na bliźniaczym promie?
— Wycofaj się, miej widok na korytarz – odezwał się „Mały”.
— Spróbuję ich podsłuchać – powiedział szybko. – Tu musi być jakieś drugie dno – dodał i podszedł do pierwszych drzwi. Przyłożył ucho, było cicho. Przy drugiej też cisza, przy trzeciej…wolał nie mówić, ale przypuszczał że ktoś całkiem nieźle się tam bawił. Przy czwartej został na dłużej. Próbował zrozumieć co tam mówią. Słyszał co prawda słowa takie jak „Russia”, „Russian agents”, „new politic” i jeszcze kilka innych rzeczy, które bez kontekstu były nieprzydatne. Przewinęło się nawet coś o archiwum. Wytężył słuch. O ile dobrze zrozumiał to do przekazania archiwum miało dojść w Sztokholmie. Jednak nie było mowy jak archiwum zostanie tam przetransportowane. Czyżby Duńczycy nie ufali innym? Możliwe.
Powoli się odsunął od drzwi i najciszej jak potrafił przeszedł jak najdalej od drzwi. Przełknął głośno ślinę. Przez chwilę miał wrażenie, że nogi się pod nim uginają, a serce chce wyskoczyć z piersi. Przeszedł na drugą burtę. Musiał coś zrobić.
— Punkt zero – powiedział. Czasem ubolewał nad tym, że każdy wszystko słyszy, ale było to o dziwo dobre, wtedy nie było niedomówień i ciągłych dopytywań.
 W swojej kajucie był jako pierwszy. Później przyszła Katia a „Mały” na końcu. Usiadł na brzegu koi, „Mały” usiadł przy niewielkim stoliczku podobnie jak Katia. Władimirowi wydawało się, że siedzi przed dwuosobowym trybunałem.
— Podsłuchałem ich. Strzępki rozmowy, wiem, że do przekazania archiwum ma dojść w Sztokholmie. Jak archiwum podróżuje nie wiem. Duńczycy milczeli, chyba im nie ufają.
— Ale szefie, mamy przecież to co nas interesuje – powiedział Wania. – To na pewno archiwum – dodał.
— Miejmy nadzieję, że tak jest. Czekamy jednak ze wszystkim. Spróbujemy po tym wszystkim śledzić. Może doprowadzą nas do archiwum? – zapytał ni to siebie ni to reszty. – Pojadę za nimi upewnię się. Zespół dwa wywiezie skrzynkę ze skarbami.
— Jadę z tobą – odezwał się „Mały”. – Dobrze znam Sztokholm. Będę pomocny.
— Mamy ustalone.
— Szefie, a jeśli chcą nas wpuścić w maliny? – zapytał Bohdan.
— To mamy przesrane i nie dopłyniemy do Sztokholmu…albo zaraz po zejściu nas aresztują – powiedział zgodnie z prawdą. Gdyby to była prowokacja, to tak by właśnie było. Czego jak czego, ale tego był pewny.
— Czyli…mamy jeszcze cztery godziny? – zapytał Bohdan.
— Tak. Pełna gotowość – powiedział ostro. Na razie druga grupa miała (najprawdopodobniej) archiwum. Oni byli teraz najważniejszym trybikiem. Będą musieli to dowieść do ambasady rosyjskiej w Sztokholmie. Nikt nie wiedział jak bardzo w tej chwili Władimir był zdenerwowany. W środku buzował, na zewnątrz oaza spokoju. – Można się rozejść – powiedział, zupełnie jak po oficjalnej odprawie w Jasieniewie.
„Mały” wyszedł niemalże natychmiast. Nie wiedział co robi druga trójka, przypuszczał jednak, że oni pilnowali skrzyni, albo przynajmniej ja zabezpieczali…jeśli tego jeszcze nie zrobili. Władimir wierzył w nich, myślał że zabezpieczenie już jest za nimi. Teraz żeby nic bardziej się nie spierdoliło.

Sztokholm, 29 lipca 2028 roku, godzina 7:21

Od kilkunastu minut padało. W normalnych warunkach urlopowych Władimir by narzekał. Teraz jednak cieszył się z tego, że padało jak nigdy. Deszcz działał na ich korzyść. Chciał powiedzieć, że i te śledziojady działały na ich korzyść, nawet się nie sprawdzali. To już bardzo mu nie pasowało. Oczywiście podzielił się tym spostrzeżeniem z „Małym”, który tylko przytaknął.
— Powinni już być w ambasadzie – powiedział Władimir spoglądając na zegarek. Nie będą otwierać archiwum, to zrobią dopiero w Moskwie. Najprawdopodobniej sam Władimir Władimirowicz się tym zainteresował i chce być przy tym wszystkim. To wielkie wyróżnienie dla nich jako oficerów wywiadu. Ale przede wszystkim to wyróżnienie dla nich jako obywateli Federacji Rosyjskiej.
— Powinni, a oni powinni przestać jeździć po Sztokholmie – burknął „Mały”, który był wyraźnie poirytowany zaistniałą sytuacją. – Kurwa no! Jeżdżą niczym pierdolone Polaczki za karpiem! Chuj z tym! – krzyknął i uderzył w kierownicę. Władimir nawet się nie wzdrygnął. Spoglądał niemalże przez cały czas przed siebie, obserwował Jadącego przed nimi białego Volkswagena Touarega. Raz na jakiś czas spoglądał w lusterka boczne, żeby sprawdzić, czy i oni nie są śledzeni. Byłoby głupio wyłożyć się na czymś takim. Chociaż i tak wpadka byłaby ograniczona do minimum. Dwie osoby w porównaniu do sześciu, czy nawet i większej liczby to naprawdę niewielka cena.
Władimir był w stanie się poświęcić, „Mały” też. Popow dlatego, że misja była bardzo ważna, a dla kogoś takiego jak Władimir porażka nie wchodziła w grę, twierdził, że był zbyt dobrze przygotowany, plan zadziałał idealnie, jak w zegarku…i to chyba najbardziej go niepokoiło. Bo to było niemożliwe, żeby coś poszło zgodnie z planem, zawsze ale to zawsze coś musiało się zjebać. No nie było chuja we wsi!
„Mały” miał zupełnie inne plany. On był w stanie zrobić wszystko żeby uratować tyłek młodzika, który Władimir bez wątpienia był. Widział w nim potencjał, teraz podczas akcji w pewnym sensie mu zaimponował. Nie biegł od razu do ambasady i nie mówił, że mają archiwum. Rzadko kiedy używał słów „na pewno”, częściej mówił „prawdopodobnie” czy „to możliwe” lub „nie możemy tego wykluczyć”. Słuchał innych, wyciągał wnioski i przede wszystkim myślał samodzielnie. Był trochę takim indywidualistą, indywidualiści w wywiadzie są w jakimś stopniu potrzebni, ale kiedy generalicja widzi, że indywidualizm idzie za daleko, wtedy dostaje się jakieś pouczenie. Jedno, jedyne i wtedy już do końca służby jest się pilnowanym. Pomimo tego, że Związek Radziecki nie istniał na mapach od przeszło czterdziestu lat, to niektóre rzeczy się zachowały. Takie FSB bardzo przypomniało bezpiekę z ZSRR. Niektóre zwroty zostawały. Poza tym…naprawdę byłoby mu szkoda takiego oficera, który mógł jeszcze wiele zrobić dla Rosji. Przypuszczał, też że Władimir będzie chciał udowodnić innym, że nie jest gorszy niż ojciec czy brat. Do starego Władimira Iwanowicza mu brakowało (tak słyszał od innych), przypuszczał jednak, że godnie zastąpi ojca w Jasieniewie. Co do starszego brata nie będzie porównywać, bo SWZ FR i FSB to dwie różne instytucje.
— „Mały”? – Władimir przerwał ciszę panującą w samochodzie. Nawet nie mieli włączonego radia, jakoś żaden z nich nie chciał słuchać tego co Szwedzi mają do powiedzenia. Władimir bo nie rozumiał Szwedzkiego, „Mały” nigdy nie słuchał radia podczas jazdy samochodem. Mówił, że to go rozpraszało.
— Tak?
— Nie wiem, czy dobrze myślę, ale….oni się nie sprawdzają – powiedział wreszcie.
— Też to zauważyłem, oni po prostu jeżdżą. Ale, zauważyłeś coś jeszcze innego?
— Wyglądają jakby szukali miejsca parkingowego, a miejsc jest całkiem sporo…patrząc na porę roku, to chyba coś innego. Ale no godzina młoda, więc…
— Byłeś kiedyś w Szwecji? – zapytał „Mały”.
— Pierwszy raz. Nie znam miasta i ich obyczajów. „Ich” czyli Szwedów – przyznał, wyglądał jakby był nieco tym zawstydzony. – Czemu pytasz?
— A tak, z ciekawości – powiedział i włączył kierunkowskaz.
Władimir już miał pytać, dlaczego się zatrzymują, zobaczył jednak, że Szwedzi i Duńczycy zatrzymują się przed ambasadą Amerykańską. Uniósł nieco brwi. Czyli to jednak Amerykanie, do tego chyba byli to rdzenni Amerykanie z Afryki, którzy za bardzo opalili się w Miami.
Tylko po co w tym całym interesie te spalone hamburgery? – przemknęło przez myśl Władimira. Nie wiedział o co chodziło. Przygryzł wargę, bo przecież nie mogli wejść do ambasady, nie mieli też tam nikogo…a przynajmniej Władimir o niczym nie wiedział. A też nie było możliwości żeby zapytać Centralę i w ogóle robić cokolwiek.
— Bladź – warknęli obaj panowie.
— Chuj, dupa i kamieni kupa – mruknął cicho po polsku Władimir.
„Mały” nic nie mówił, tylko nerwowo uderzał palcami o kierownicę. Byli w dość dziwnym punkcie. Spojrzeli na bramę ambasady. Otwierał się szlaban i wyjechał zwykły samochód na dyplomatycznych blachach. Dostrzegli na pewno dwie osoby, „Mały” szybko ocenił, że muszą wieźć coś jeszcze. Raczej nie byli to ludzie, chociaż…może jedna osoba siedziała z tyłu.
— Jedź za nimi – powiedział Władimir.
— Jeśli to podpucha? – „Mały” sprawdzał Władimira.
— Mamy szanse fifty-fifty. Nie mamy jak tego inaczej sprawdzić. Równie dobrze drugi samochód, czy nawet i trzeci może nie wyjechać, a tam coś jest! Nie tylko kierowca i pasażer! Jedź – powiedział nieco ostrzej. Nie miał zamiaru pozwolić im uciec.
— Już – powiedział wrzucając jedynkę. Władimir spoglądał na samochód przed sobą.
Popow musiał coś wymyślić. Najgorsze było to, że nie mieli broni, samochodu potrzebowali, a jakoś musieli ich zatrzymać.
— Masz telefon? Albo te słuchawki? – zapytał.
— Słuchawki w schowku – odpowiedział „Mały”. Władimir wyciągnął ze schowka dwie mikrosłuchawki. Jedną wsadził do ucha, drugą wręczył „Małemu”. – Zatrzymaj się. Wezmę jakiś samochód i coś wymyślimy. Najprawdopodobniej zrobimy stłuczkę. Zobaczymy co mają, jeśli archiwum to zabieramy je do siebie. Coś muszą mieć ciężkiego i raczej nie jest to najnowszy piekarnik od Simensa.
„Mały” zatrzymał się, Władimir szybko wyszedł i założył na głowę kaptur swojej przeciwdeszczowej kurtki. Rozejrzał się dyskretnie w poszukiwaniu samochodu. Nie potrzebował niczego specjalnego, potrzebował go tylko na dosłownie godzinkę, nie więcej. Przed sobą miał niewielki sklep spożywczy. Uśmiechnął się widząc podjeżdżający samochód i parkujący na miejscu przy sklepie. Podszedł do kobiety, która wychodziła z jakiegoś starego Volvo.
— Przepraszam, szukam…szukam najbliższej stacji metra – powiedział po angielsku i uważnie obserwował kobietę, spoglądał na jej prawą dłoń z kluczykiem, jak chowa kluczyk do kieszeni kurtki.
— Musi pan iść w prawo, później prosto, skręcić w lewo obok kawiarni i przed sobą będzie pan miał metro – kobieta mówiła cicho, to był dobry pretekst żeby się przybliżyć i zgarnąć kluczyki. Mógł tak zrobić, ale skinął tylko głową, podziękował i odwrócił się żeby iść w kierunku wskazanym przez Szwedkę.
Kobieta odwróciła się do niego plecami, Władimir szybko zgarnął z jej kieszeni kluczyki od samochodu i poczekał kilkanaście sekund, aż kobieta zniknie w suchym sklepie.
Wyłączył alarm, wsiadł do środka i uruchomił go. Uśmiechnął się pod nosem, widząc że to automat, przynajmniej nie będzie musieć martwić się sprzęgłem.
Wyjechał szybko i sprawnie, włączył słuchawkę.
— „Mały” gdzie jesteś? – zapytał szybko.
— Niedaleko parlamentu – powiedział.
— Zatrzymaj ich jakoś, zajedź drogę, czy coś… - powiedział. – Dwie minuty i jestem – dodał.
— Przyjąłem.
Władimir wcisnął gaz do dechy i zaczął jechać na łeb na szyję, plus był taki, że niewielki ruch, o dziwo niewielu policjantów. Nadrobił sporo czasu, ale też i dystans nie był duży.
— Widzę was – powiedział. – Dobra „Mały” hamuj, ja przywalę w ich tyły. Bierzemy ich ogłuszamy i sprawdzamy co wieźli – zadecydował. Plan był prosty. Nawet i bardzo.

Jasieniewo, 30 lipca 2028 roku, godzina 15:45

Stał przy ścianie, gdzieś na samym końcu laboratorium w którym zaraz miało być otwarte archiwum. Czuł jak serce mu wali, już sobie wyobrażał jak za kilka dni cały zespół dostaje medale a on gratulacje od samego Władimira Władimirowicza, może nawet i dostałby awans, albo chociaż i nominację do awansu? To byłoby cudowne. Należało mu się coś, przecież ucierpiał podczas tej akcji. Wybił bark i nieco nadwyrężył szyję i musiał nosić przez kilkanaście dni kołnierz ortopedyczny. Ale udało im się zdobyć archiwum. Pytanie tylko…która z tych skrzyń była prawdziwym archiwum?
Władimir Władimirowicz już był, siedział całkiem blisko i miał doskonały widok na to jak orły z Jasieniewa będą otwierać archiwum. Popow co jakiś czas wycierał lewą rękę o spodnie, denerwował się tym.
Dla Władimira potoczyło się to wszystko w iście sprinterskim tempie, jakieś odczyny, jakieś wiertełka… nie zwracał na to uwagi, zawiesił się i spoglądał na skrzynki. Raz na jakiś czas tylko spoglądał na Władimira Władimirowicza, albo na generała Zosimowa. Nawet nie wiedział, że to wszystko nie trwało pięciu minut, tylko niecałą godzinę. Dokładniej czterdzieści osiem minut.
— Proszę państwa, nasze archiwum – powiedział jeden z laborantów i po tych słowach podniósł wieko jednej ze skrzyń, następnie drugiej i dopiero po tym odsłonił niemalże naraz dwie brezentowe płachty.
W jednej chwili Władimir Władimirowicz Putin spojrzał wściekle na wszystkich zebranych.
— To jakiś żart? – zapytał.
Zosimow milczał, spoglądał na skrzynie w których były kolorowe pisemka. W jednej skrzyni były chyba wszystkie numery Playboya z ostatnich dwunastu albo i trzynastu lat, w drugiej magazyny Timesa, wyładowane po brzegi numerem, na okładce którego był Putin. Numer sprzed kilkunastu lat, który stał się memem, bo napis „Time” został umieszczony  za głową Putina, a nie jak np. u Obamy, na czole.
— Kurwa – powiedział cicho Władimir, podchodząc do skrzyń. Chwycił w lewą rękę jeden z magazynów „Time” i przełknął głośno ślinę. – Nie rozumiem… - powiedział cicho i odłożył gazetę na stos jej podobnych. Spojrzał na prezydenta i widząc jak ten jest wściekły odsunął się na bezpieczniejszą odległość.
— Generale Zosimow, proszę za mną – powiedział prezydent. Popow czuł że polecą głowy.
Kurwa. Pradziadek był w Czeka i NKWD, dostał w łeb w 1938, dziadek był w KGB, ojciec też…i co? Na mnie tradycja rodzinna ma się skończyć? Kurwa. Przecież teraz to nawet przy zamiataniu ulic nie znajdę roboty! Nigdzie w Rosji nie znajdę pracy! – myślał gorączkowo.
 — Zakpili z nas. Ośmieszyli – powiedział Popow zrezygnowany. Usiadł na krześle, na którym wcześniej siedział Zosimow. Czuł jak nogi mu miękną.
Był odpowiedzialny za porażkę i zamierzał przyjąć to na klatę. On podejmował decyzje, on przedstawiał plan i on się pod nim podpisywał.

Jasieniewo, 2 sierpnia 2028 roku, godzina 10:30

Nie lubił gabinetu Zosimowa, przez ten zapach. Bo nie licząc tego wszystkiego, to pomieszczenie urządzone było ze smakiem, miało cudowny widok na okolicę i też za ładnym ciężkim dębowym biurkiem była imponujących rozmiarów mapa Rosji.
Przed Zosimowem stały dwie szklani z herbatą. Zosimow mówił że komplet tych szklanek jest, a raczej był własnością księcia Jusupowa. Władimir nie wiedział czy to prawda, przypuszczał jednak że jest to wysoce prawdopodobne, bo komuniści brali wszystko.
— Zostajecie przeniesieni do naszej placówki dyplomatycznej w Warszawie – powiedział w końcu Zosimow, przerywając tym samym dołującą ciszę. Władimir spojrzał na niego zdezorientowany, czekał na to aż każe mu się wynosić, albo…zrobić cokolwiek. Ale...tego się nie spodziewał.
— Do Polski? Do ambasady w Warszawie? – zapytał jakby z niedowierzaniem.
— Tak. Natychmiast, macie oczywiście kilkanaście dni urlopu żeby się wykurować. – Zosimow wymownie spojrzał na kołnierz ortopedyczny i rękę na temblaku.- Placówka została powiadomiona o waszym przyjeździe. Możecie odmaszerować.
— Tak jest – powiedział tylko i wyszedł.
Na korytarzu odetchnął z ulgą. Czekała go dzisiaj jeszcze jedna rozmowa. Chciał się pożegnać z ekipą i przeprosić ich za spartaczenie sytuacji. Chciał tez im obiecać, że dostarczy notatkę służbową na biurko Zosimowa, w której wyjaśni co się stało. Później…później pojedzie na kilka dni na podmoskiewską daczę ojca. Spotka się z nim i z braćmi. Po tym, spakuje się i wyjedzie do Warszawy. Nawet nie wiedział na ile, wiedział jednak, że ten wyjazd to kara. Co prawda nie była jakoś bardzo dotkliwa, ale jednak. Większość traktowała Polskę i Polaków jako niegodnych przeciwników…przynajmniej tak było od kilku lat.
Władimir Popow wiedział jednak, że nie można lekceważyć rywala. Zamierzał też odkuć się i powrócić do Jasieniewa bogatszy w doświadczenie.

  

_______________
Przepraszam że musieliście tyle czytać. Wybaczcie, pardon i takie tam. Ale order z ziemniaka dla tych, którzy dotrwali!

11 komentarzy:

  1. Pierwsza! :D
    No szacun Bociek, notka niczym Hiszpańska Inkwizycja - najpierw nie spodziewałam się, że zamiast tradycyjnej głupawki dostanę kawał dobrego filmu okraszony przy okazji zajebistym boćkowym humorem. A potem nie spodziewałam się Putina... xD No i na koniec nie spodziewałam się zakończenia z Polską, zajebista kara za misję. :D
    Oczywiście z tradycyjnych kwestii najbardziej umarła mnie Buka-dementor i zawartość skrzyń <3 Boćku Wincyj! Zrób z tego serial akcji, bo Władimir jest świetny, bohaterowie poboczni genialni, no i nawet się jakiś Q znalazł. Zacnie, oj zacnie!

    p.s. Szach mat ateiści, Q czyta notki! xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję :D Jak widać Boćku lubi zaskakiwać :D (zaskoczę was wszystkich jak książkę napiszę xDDD)
      Jeszcze raz się cieszę, że się podobało i że zaskoczyłem. Cieszę, się że wczułaś się w akcję, serio to miód na moje serducho (które zgubiłem, albo je sprzedałem).

      PS. Polać ci za czytanie notek! *wcale nie jest tak, że zmuszał...dobra, żart, nie zmuszał*

      Usuń
  2. Oficjalnie gratulujemy notkowego rozdziewiczenia... znaczy się pierwszej notki na blogu! Wielkie brawa, kwiaty, kosz czekolady i napój ziemniaczany dla Ciebie! <3
    Zaś co do samej notki to ja nie wiem co to ma być i kto to pisał... fabuła niczym tania podróba Bonda, z Władimira taki agent, że Johnny English zrobiłby to lepiej. Humor nieśmieszny i pffff co za jakieś polityczne wstawki? Nuuuuda!

    No... to czekam na te obiecane pięć set plus za hejta. :)
    I w międzyczasie powiem tak od siebie i tak bez łapówki, że bardzo bardzo mi się podoba. Styl niby inny, ale taki swojski, fabuła przecudna i mega wciągająca, polityka przyszłości tak bardzo prawdziwa (kocham opisy Szwecji i Szwedów), do tego Putin i zakończenie, które zwala z nóg. No ja chcę wincyj! <3 Chcę poczytać ciąg dalszy o Warszawie! <3

    - Ulubiona Administracja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie dziękuję :D
      I ten...no nie wiem...fstyt mi za to, bałdzo, bałdzo fstyt xDD I cudowny hejt <3 Kocham, bardzo kocham :D

      Dziękuję, bardzo dziękuję za te miłe słowa :D Wiesz co przeżywałem, bo miałaś relację live i dziękuję ci za wsparcie <3 Myślę, że pojawi się jakiś ciąg dalszy, kiedy to nie wiem, ale z pewnością się pojawi :D No dobrze, nie "z pewnością" ale "być może", zobaczymy jeszcze ile osób mnie zaszczyci swoim hejtem xD

      Usuń
  3. [Jezusie slodki w morelach :D Jak ja to lubie :D Pochlonelam to szybko i gladko, a wciagnelo mnie po pachy jak bagienko w lesie :) W kazdym razie mam pytanie, czy nie zamierzasz kiedys wydac jakiejs ksiazki? Bo jezeli tak, to pierwsza ustawie sie w kolejke i wydam swoje hajsy na taka knige :D]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że cię wciągło/wssało/porwało i puścić nie chciało, nawet nie wiesz jak bardzo :D
      Co do książki to nie wiem, nie wiem jak to będzie ziom! Nie wiem, nie wiem jak to będzie...i tak dalej można sobie dośpiewać Multiego (jedyny kawałek jaki znam xD).
      No to mam nadzieję, że kwestia książki została rozwiązana, mogę jednak powiedzieć (na jakieś 99%) pojawi się jeszcze jedna notka, tak w ramach rekompensaty ;)
      I dzięki jeszcze raz za miłe słowa :D

      Usuń
  4. Wiedziałam, że ostatecznie okaże się, że jestem jedyną osobą, która woli smród zwykłych fajek od tych mdlących, słodkich zapaszków liquidów... Dlaczego jestem taka inna? xD W ogóle czytałam tę notkę na przerwach w szkole i kiedy mi padł telefon jakoś przy końcówce to płakłam mocno. To było takie zajebiste, a ja chcym wincyj! Serio mordeczko, gdybyś planował wydać książkę or something to ja kupuję odrazu i nawet się nie zastanawiam. A narazie możesz nam tak ładnie spamić tak dobrymi noteczkami jak ta, na której mocno kisłam. ;) Nawet znalazło się tam miejsce dla mojego największego autorytetu, czyli Putina. Żyć, nie umierać. I matko, gdyby mnie za karę do Polski mieli wysłać... Actually wolałabym stryczek, Syberię, czy inne pierdoły niż to nasze zadupie. xDDDD Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy! Może na jakąś relacyjkę z pobytu w Polszy, hm? ♥︎

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to można lubić smród tych zwykłych fajek? No jak? Chociaż w sumie...przypuszczam, że Władimir powiedziałby że zapach tych zwykłych fajek jest lepszy niż te papierosy, które pali Zosimow xD
      Widzę że poświęcenie, zamiast powtarzać materiał to się notki czyta :D Już kocham, bo robiłbym to samo <3
      I jej! Czuję się doceniony za jedynego prawdziwego i słusznego cara Rosji :D Co do relacji pobytu w Polszy to się jeszcze zastanowię, ale myślę, że nie będę robić ankiety, bo jeszcze ludzie powiedzieliby: "TAK! <3" ewentualnie "Tak", więc... zobaczymy jak będzie i jak się to wszystko ułoży :D
      Dzięki za miłe słowa i dostajesz order wódnika za poświecenie się i czytanie tego chłamu na przerwach :D

      Usuń
  5. No to w końcu komentuję. Jak już Ci mówiłam, notka mnie tak wciągnęła, że prawie wpadłam na drzewo, więc to dużo mówi, prawda? :)
    Jejku jakie to genialne! Jak czytałam to wizualizowałam to sobie niczym film! Uwielbiam, daj mi wincyj tego towaru! No i jeszcze Putin na koniec... Czy mamy spodziewać się ciągu dalszego o Warszawie? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to ja w końcu odpowiadam xDD
      I tak, to bardzo dużo mówi i biedne drzewo może się ubiegać o odszkodowanie za uszczerbek na korze i pniu ;)
      I bardzo się cieszę, że udało ci się to wszystko wizualizować niczym film :D Bardzo, ale to bardzo się cieszę, bo to chyba oznacza, że nie jest tak tragicznie jak myślałem ;)
      Co do dalszej części...to nie wiem, nie wiem. Zobaczymy jak to będzie xDD :D
      Dzięki raz jeszcze za miłe słowa :D

      Usuń
  6. Chociaż treść mi już znana, wcześniej nie skomciałam, a teraz nadchodzę z czymś na zamówienie... :D

    Gdyby to był wyjątek, powiedziałabym, że ignorant, bo nie zna się na kolorach włosów. Kasztanowy i rudy to dwa różne, ale pominę tę tak mało ważną kwestię. Każdy wmawia sobie, że nie jest od czegoś uzależniony, ale wszystko tak naprawdę zależy od tego, jak często dochodzi do spotkań ze znajomym przy piciu i paleniu. Wydaje się, że dosyć ludzka osobowość, zważywszy na podatność na stres, a próby żartowania są najpewniej następstwem tegoż stresu. Zbyt oczywistym byłoby wspomnieć, że w przypadku ułożonego doskonałego planu, jeśli można o tym w ten sposób, a nie o ryzykowaniu życia i bezpieczeństwa ludzi, stres jest zastępowany jasnym myśleniem. To z pewnością również tyczy się jednak większości.
    Zdecydowanie dobry obserwator, jak i mistrz tworzenia czarnych wizji, chociaż temu drugiemu trudno się dziwić. Na pewno jednak warto pomyśleć o pracy nad nerwowością... ;> Widać na odległość gotowość do zrobienia wszystkiego, co przysłuży się dobru Rosji, w końcu ojczysty kraj jest najważniejszy, bo dla niego, jak widać, można ryzykować wiele. A trudność z pogodzeniem się z możliwością porażki może wpływać na bardzo duże ego w przyszłość (pewnie w cenie zegarka xD). Ostatecznie jednak wyszło, że porażka musiała zostać przyjęta...

    OdpowiedzUsuń